Józef Kremer

Podróż do Włoch

Rzym.

Jestem w Rzymie! – Ten wyraz Rzym – ta myśl, że oddycham tchem wiekuistego, nigdy nieumierającego grodu – ta myśl prawie przeraża mnie swoim ogromem, a zarazem brzmi i wyśpiewuje jakby tryumfem radosnym, zwycięskim w piersiach moich. Ta myśl przyciska mi duszę niewymownym brzmieniem, a zarazem wznosi ją po nad nią samą, wznosi ponad całe przeszłe, już minione życie moje. Bo zaiste! Rzym nie jest miastem, nie jest grodem, jak inne miasta, inne stolice! On zrodził się z historii powszechnej świata, a losy jego od dwóch i pół tysiąca lat ściśle się splatają z dziejami całego ludzkiego rodu. I dlatego Rzym jest wiecznym – nieśmiertelnym, dlatego powstał, urósł i żyje na własne podobieństwo swoje. On nie jest miastem w znaczeniu zwykłym, on jest jakby jestestwem żyjącym, a duchem ludowładnym, myślącym, nieznającym skonu.

Rzym tchnieniem swoim sięga do najgłębszych tajemnic naszej duszy i otwiera w niej dotychczas nam samym nieznane duchowe zasoby. Jakże mi też pełno, ludno, zamożnie w piersiach! Obudziły się jakby cudem we wnętrzu moim obrazy, myśli, uczucia, których istnienia ani przeczuwałem dawniej. Widno, jak to człek niby ubogi, żebraczy, wzbogaci się nagle i spanoszy, gdy wielkość historycznych idei uderzy gromem w ducha jego. Znać jak to każdy z nas przechowuje w tajnikach swojego ducha nieprzebrane skarby, a jednak on najczęściej umrze bez świadomości tego, co nosił w głębiach istoty swojej, jeżeli w życiu jego nie pojawi się anioł, zwiastun budzący ukryte w nim niebiańskie zarody. On umrze, a te zarody niepoznane od niego samego, niepoznane od ludzi, samemu tylko Bogu wiadome, będą, jako one ziarna, co w roli pochowane przeleżą śmierci zimę czekając owej wiecznej wiosny, by się rozbudzić, wzróść, rozkwitnąć rajskim, bożym sadem nieznającym zimy.

Zaiste – każdy człek byle nie miał jałowizny w głowie, a martwych pustek w sercu, będzie jakby przerodzony, gdy Rzym zobaczy; i przeczuje, że tu odprawi jakby nową epokę żywota swojego; uciszy w sobie wszystkie malizny pragnień, wszelkie niezacne chęci serca, a w skupieniu i spokoju uroczystym duszy, w błogim wzniesieniu nad codzienne wady, będzie się czuł tak szczęśliwym, czystym, jak w owych chwilach błogich, gdy za lat dziecięcych szczęśliwych odbył pierwszą spowiedź swoją.

Wystawmy sobie człowieka, który już często przeczuciem wieszczem tonął w gwiaździstych nocnego nieba przepaściach i myślą i sercem ulatywał po cichych przestrzeniach, ale który dopiero w późniejszym życiu swoim po raz pierwszy przez silny teleskop wpatruje się wgłębię tych światów płonących – jego zaiste przejmą dreszcze, gdy ujrzy planet tryumfalne pochody, i dwory ich księżyców, gdy zrozumie, że owe iskier błyszczących nieskończone ciżby są słońc rojami, z których zapewne każde jest ogniskiem osobnego systematu światów – że owe srebrzyste mgły drogi mlecznej są tłumami słońc a światów. Zaprawdę człowiek taki poczuje się na wskroś przerodzonym i wyświęconym jakby do nowego żywota? Zaiste on od tej chwili świętej zmieni swoje poglądy na siebie samego, na życie swoje, na ród ludzki – a uczuje się być małym, tak bardzo małym, a zarazem znowu zrozumie się być wielkim, olbrzymim. Rzekłbym, że podobne jest przeistoczenie wewnętrzne, którego doznajemy stanąwszy na gruncie wieczystej Romy – bo i tutaj wobec wielkości, człowiek kurczy się w karła, a zarazem dźwiga się olbrzymem. Choć się to dzieje z innych, a zupełnie właściwych powodów. Bo w tym grodzie rozmówić się możesz osobiście z mocami, co władną historią – wychowują ludzki ród i pulsują w losach świata. Tutaj wobec ciebie żywcem stają dzieje starożytności zapadłej i znowu dzieje wszech chrześcijańskich ludów.

***

Skreślając te wyrazy często rzucam pióro i wstaję od stolika, bo brak mi spokojności wewnętrznej – więc nie zdołam wytrwać długo w pisaniu – zrywam się z miejsca i chodzę po izbie, sam sobie powtarzając, „że jestem w Rzymie!” – że na koniec przecież marzenia moje stały się jawą, a dawne błogie sny rzeczywistością! Dostąpiłem szczęścia, którego wśród milionów ludzi tak mało, kto doświadcza. Stąd też uroczysta rzewna wdzięczność rozgrzewa serce moje! Dwa i pół tysiąca lat minęło, gdy niewidome ludzkości przewodniki zasiadły na tych siedmiu pagórach Romy, jako na władztwie dziejów świata; imię jej rozpłynęło się chwałą po ludach, krajach i morzach, i brzmiało we wszystkich ustach, mnogie epoki historyczne, mnogie pokolenia przeminęły, a przecież to tylko szczupłe grono wybrańców miało udzielone sobie szczęście oglądania tej stolicy dziejorodnej.

Wszak nawet w tych naszych czasach, w których niby środki podróży tak są łatwe i proste, nieskończona liczba serc zacnych, tęskniących przez życie całe kii Rzymowi, umiera, nie ukoiwszy tych najdroższych pragnień swoich. Ileż dziś jeszcze głębokich badaczy przeszłości, ileż artystów wzniosłej duszy, ileż poetów o niebolotnej fantazji, skona nie ujrzawszy tej Obiecanej Ziemi, która na oczy widziana, nadałaby zwrot zbawienny ich wiedzy lub twórczości artystycznej i wieszczej. Ileż to ludzi z duszą pełną wiary, tęskną gorącą żądzą by, choć raz jeden pomodlić się na grobach męczenników w tej świętej apostołów stolicy – na próżno! Ich tęsknoty serdeczne utuli jedynie śmiertelny sen.

Tak jest – dopiero od godzin nie wielu jestem w Rzymie, a jak rzekłem to, czego doświadczyłem wstrząsnęło mną do dna samego, a jakże mogło być inaczej! – Ten czas tak króciutki zawarł w sobie lat tysiące, objął starożytny świat i całą ludzkość nowoczesną. Byłem w pierwszym kościele chrześcijańskiego świata, bo w bazylice św. Jana w Lateranie, stałem na Kapitolu, stamtąd ujrzałem Forum Romanum; chodziłem po jego gruzach, co choć są rozsypiskiem żyją i mówią, i prawią. Na tym forum starorzymskim patrzyłem na ułomki kolumn, zwaliska świątyń bogów, bramy tryumfalne cezarów. W tych rozwaliskach zaiste skamieniała dusza starożytnej Romy. Chodziłem wśród Koloseum, co do dziś dnia dźwiga się w ponurym, groźnym, demonicznym majestacie, a obejmując potworną ogromnością wędrowca, niby upiór olbrzymi dławi serce jego okropnym, strasznym wspomnieniem.

Od Forum Romanum i jego marmurowych ruin, co sterczą jakby wybielałe kości olbrzyma, pośpieszyłem na drugi koniec miasta, by dzień tak ważny w życiu moim rozpoczęty od tego grobowca starych etruskich czasów, skończyć w najpotężniejszej świątyni chrześcijańskiego świata. Przeszedłem Tyber ową rzekę zaiste najbardziej historyczną ze wszystkich rzek na ziemi całej – minąłem podnóże zamku Anioła, co był niegdyś grobowcem Adriana – na koniec stanąłem wobec przybytku reja apostołów będącego opoką dźwigającą kościół Zbawiciela. Wszak to on jest pierwszym domem Bożym na ziemi całej, a najwyższym wysileniem sztuki nowoczesnej; on jest jakby symbolem nieskończonej, nigdy niewyczerpanej miłości Bożej, bo choć te wymiary jego są tak ogromne – iż tłumy ludzkie choćby najliczniejsze nigdy jeszcze nie zdołały napełnić jego przestrzeni. Wszak w tej bazylice św. Piotra, który przybierał różne architektoniczne formy tliło po wszystkie wieki ognisko, w którym zapalały się najwyższe epoki dziejowe chrześcijańskiego świata. Nad kościołem wznosi się pod gwiazdy niby drugim, a napowietrznym kościołem owa kopuła, najwspanialszy poemat wielkiego mistrza Michała Anioła – i świeci nad świątynią w cichym tryumfie potęgi, a wielkości swojej.

Już dawno opuściłem kościół, już gwiazdy zapalały się na niebie, a mrok dawno rozpłynął po ulicach i po mieszkaniach ludzkich. Stanąłem i rzuciłem okiem wstecz – wysokie kamienice pobliskie zasłaniały już wielce oddaloną świątynię Apostoła, ale kopuła unosiła się w dali ponad wszelkie inne budowy człowieka, sama jedna jaśniała w gloriach zachodu; mgły powietrzne błękitne i promienne ochuchały ją tchem swoim – kopuła stała się eterycznym widziadłem, świątynią nadziemską z promieni i lazurów na obłokach zbudowaną.

(…)

***

W pierwszych dniach po moim przybyciu do Rzymu, puszczałem się wędrówką bez notatek, bez przewodnika, bo ścigany napiętą ciekawością spieszyłem na szczęśliwy, ślepy traf po odwiecznej stolicy świata, by jakoś uspokoić wewnętrzne rozkołysanie, a spoufalić się z razu choćby powierzchownie z wielkimi sprawami przeszłości starorzymskiej. Tak pewnego razu przebywając pędem jakąś ulicę dość hałaśliwą, zaniedbaną, a zamieszkaną przez uboższą klasę ludzi, staję nagle pełen podziwu; bo wobec mnie dźwiga się mur wysoki, jak kilkopiętrowa kamienica i potęgował się w górę olbrzymimi skalnymi ciosami, a wejrzenie jego groźne, ciemne i posępne. Nigdy przedtem ani przeczuwałem, aby jakiś mur, sam przez się mur goły, prosty a jednostajny mógł być tak dobitnym wyrazem grandezzy potęgi i dumy. Zaiste na czole swoim nosił pochodzenie starorzymskie.

Mur ciągnął się dość długą przestrzenią nie ukazując wcale we wszystkich miejscach wysokości jednakowej. U dołu brama ogromna, rozkraczysta roztwierała się na przestrzeń wewnętrzną. Przeszedłem przez tę bramę i ujrzałem tuż przy niej po prawej stronie ruinę wielce wspaniałą. Stanęły trzy wzniosłe, wdzięczne, a jednak pełne okazałości kolumny korynckie żłobkowane, z białego marmuru dźwigające jeszcze część brusu (architrawu) i stropu. Gdy one są dziś aż do swoich stóp odkopane, więc pokazują, z jak misternym uczuciem piękności są wyrobione; wyraźnie więc znać, że ich mistrz-budowniczy kwitnął za czasów najwyższego południa rzymskiej sztuki. A łatwo sobie wyobrazić, że ta ich piękność tym więcej zachwyca, gdy również i wymiary są arcywspaniałe; jakoż ich wysokość dochodzi mniej więcej przeszło 50 stóp paryskich a ich objętość przeszło 17.

Pytam się przechodzących, jedni mówią, że owa brama zowie się Arco di Pantani – ta nazwa jakoś nie wystarczyła, abym się mógł pochwytać z pamięcią moją. Wyszedłem wtedy na powrót na ulicę pytając ludzi, aż jakiś padrone stojący przed szynkownią z wyrazem rzymskiej dumy, z którą jemu, choć ubogiemu wcale było do twarzy, rzekł, że to jest świątynia Marsa Mściciela (Mars Ultor). Teraz dopiero choć po długim namyśle przypomniałem sobie, że to cesarz August zakładając swoje Forum wzniósł na nim tę świątynię – którą był ślubował bogu wojny przed bitwą pod Filippi błagając go, by pomścił śmierć Cezara na mordercach jego.

August nie mógł atoli założyć swojego Forum w tej wielkości, której był pragnął, bo właściciele domów pobliskich nie chcieli mu dobrowolnie sprzedać własności swojej. Powiadają tedy, że August, aby im się za ten upór odpłacić, wystawił mur tak wysoki, że im odjął światło i powietrze[1]. Być to może. Uważamy atoli, iż jak się zdaje, wszystkie te cesarskie Fora bywały otoczone tak wzniosłymi murami; już to dla cienia, już to aby obywateli licznie zebranych odgrodzić od hałasów i swarów ulicznych. Baczmy jeszcze, że ten arco, dlatego jest tak ciężki wyskoki, gdyż wielka jego część od spodu zasypana gruzami, mimo to jednak dziś jeszcze przez niego bryka z sianem przejechać może.

Podobnie też w pierwszych dniach pobytu mojego w rzymskiej stolicy i również przypadkiem stanąłem wobec innych szczątków tych forów. Jakoż znienacka zoczyłem tak od ludu zwane colonnacce. Są to dwie kolumny stojące w pewnej odległości od muru złożonego z olbrzymich ciosowych głazów. Kolumny te o korynckich kapitelach przeszło do połowy od dołu zasypane są gruzami, na których rozkłada się bruk dzisiejszy. Na tych kolumnach spoczywa belkowanie nader bogatej kompozycji – które najpierw ciągnie się w pewnej długości przy ścianie owej, a potem wyskakuje pod kątem prostym, kładzie się na głowicy kolumny pierwszej, potem znów cofa się do ściany, ciągnie się wzdłuż niej, znowu występuje i pokrywa sobą głowice drugiej kolumny. To łamanie się belkowania w tym celu utworzone, aby dźwigającym kolumnom nadać choć pozorne znaczenie siły dźwigającej, jest ideą czysto rzymską. Ale przebaczamy jej chętnie tę samowolę wobec wielkiej wspaniałości, a pompatycznego wrażenia. Nad belkowaniem staje płaskorzeźbą postać Pallady (Minerwy). To rzeźba choć skrzywdzona, sponiewierana wiekami zachowała ślady przezacnej dawnej piękności swojej, tak jak oblicze niewiasty prawdziwą pięknością jaśniejące i w późnym wieku żywota zachowa ślady dawnych młodocianych wdzięków, a jej rysy podeszłe, tym więcej jaśnieć będą niewypowiedzianym urokiem, gdy uczucia zacne i duszy szlachetność wykwitły glorią na tym obliczu długimi latami skołatanym, bo wiecznie żywe kwiaty ducha zasłonią z więdniały wdzięk doczesny. Również fryz belkowania ustroił się w płaskorzeźby opowiadające mity Pallady, a choć dzieło to wiele ucierpiało jest przecież istnym klejnotem sztuki. Dziś jest rzeczą pewną, że takowe kolumnady i belkowanie zdobiły niegdyś mur obwodzący forum cesarza Nerwy, które też nazywano po imieniu bogini Palladium[2]. Do tej wspaniałości dawnego świata przyczepiła się dziś nędza, nieochędóstwo; kramarz z biednym, niewymyślnym handelkiem wziął w opiekę dzieła władców świata i niebiankę opiekunkę mądrości.

Ale prawdziwym cudem okazałości było Forum Trajana; bo przewyższając wszystkie poprzednie razem wzięte i rozłożystym wymiarem, i znaczeniem artystycznym, i drogocennym wątkiem stało się uderzającym podziwem nawet dla owego starego Rzymu, co przecież już był zużyty, przesycony świetnością i zobojętniały na wspaniałości, a parady dokonane niekiedy wielorocznym dochodem całych bogatych prowincji. Wszak, aby pomieścić to forum, trzeba było nawet, aż rozkopać podnóża góry Kapitolińskiej i Kwirynalskiej do wielce znacznej wysokości gdyż między tymi dwiema górami szerzyło się to nadzwyczajne dzieło.

Wiemy już, że budownikiem tego Forum Trajana był ów wielki mistrz Apollodorus, który, jak powyżej wspomnieliśmy, umarł na wygnaniu gwałtownym skonem z woli zazdrosnego Hadriana, płacąc życiem za słuszną swoją dumę, a nieugięte artystyczne sumienie. Na naszej mapie widzimy, że to Forum oznaczone przez n[3].

I te cuda marmurowe padły pod ciosami barbarzyństwa i prawie zupełnie zniknęły z oczów ludzkich. Stała jedynie samotna i smętna owa owdowiała kolumna marmurowa – ale zasypana od spodu i po przez wieki lekceważona. Trzeba było, aby ów wielki człowiek, co za pacholęcych lat pasał trzodę, a genialnością dostąpił, aż apostolskiego krzesła, wziął w opiekę pomnik wielkiego cesarza. Był to Sykstus VI, który pochodząc z niskiego rodu, ale czuły na wszystko, co zacne i wielkie, odgrzebał jej część spodnią, a na szczycie jej wzniósł posąg brązowy św. Piotra, a tak chrześcijańską myślą uczcił puściznę po starożytnym Rzymie. Znowu przez dwa wieki stała ta kolumna wznosząc się ze szczupłego kamieniem ocembrowanego zagłębienia, odsłaniającego jej podnóże; szczątki zaś dawnego, tak wspaniałego forum przywalone od wieków pokładem rumowiska i brukiem nowoczesnym kryły się pod ziemią nieznane dla ludzi. Dopiero w pierwszych latach naszego wieku rząd francuski władający wówczas Rzymem nakazał odgrzebanie pobliskich części forum. Tak się stało, iż dziś widzimy resztę jego w głębokiej, wykopanej, a rozłożystej nizinie ujętej wokoło ciosową cembrzyną. Na tym obszernym placu wydobytym na jaw stanęły tedy rzędami kolumny żłobkowane, jedne odkruszone tuż nad starożytnym brukiem, inne to wyżej to niżej sterczą po nad ziemią.

W środku tej z długowiekowego grobu wydobytej przestrzeni wzbija się w górę mistrzyni wszystkich kolumn, bo owa kolumna Trajana. Wkoło niej cicho, spokojnie, bez ludno, niekiedy tylko miłośnik przeszłości wiedziony przez dozorcę zestąpił w te niziny i przechodzi się w zadumaniu wśród złamanych kolumn, niby wśród pomników cmentarnych dawnej przebrzmiałej potęgi. Ten świat zapadły, zimny, umarły tym głębiej do duszy przemawia, iż wkoło niego, na wysokim wzniesieniu otacza go nowoczesny Rzym, więc nowożytne domy, kościoły i nowoczesne pokolenia z całym gwarem, turkotem obecnego ciepłego życia. Są to dwa światy istniejące w przestrzeni tuż obok siebie, ale co do czasu na osiemnaście wieków od siebie oddalone, a duchem swoim wręcz sobie odwrotne.

Wielce wspaniałe jest wejrzenie tej kolumny. Jako, że baczymy jej wysokość wraz z cokołem i kapitelem obejmuje 106 stóp, a lubo ona osadzona w miejscu o wiele niższym niż bruk sąsiedzkich ulic, przecież sięga wiele powyżej otaczających ją a kilkupiętrowych kamienic. Grubość jej odpowiednia wzniosłości, bo jej średnicy u spodu jest stóp 12, u góry 10. Na szczycie dźwigała niegdyś posąg cesarza; a od dołu stanęła na podnóżu stosownego ogromu, a przecież wielce harmonijnych wymiarów. Gdy w tym podnóżu niegdyś złożone było ciało Trajana, przeto do wnętrza jego prowadzą drzwi. Wewnątrz kolumny umieszczone są kręte schody o 184 stopniach prowadzące na jej szczyt, a oświecone za pomocą 44 malutkich okienek. Sam jej pień złożony z 23 kręgów marmurowych spajanych z sobą ołowiem, a których ściany dochodzą 2 ¼ stóp.

Kolumna ta jednak nie jest gładką, ani żłobkowaną, owszem płaskorzeźby bogato wysadziły się na to, by godnie uczcić pomnik dawnego cesarza. Od spodu, aż do wierzchu wije się niby w śrubę wstęga marmurowa okryta rzeźbami, które zamykają w sobie dwa i pół tysiąca figur ludzkich, a opowiadają wyprawy wojenne Trajana, zwłaszcza dwie jego wojny z Dacją (na północy dolnego Dunaju). Mając w pamięci, iż jeszcze za czasów Trajana sztuka rzymska świeciła całą czerstwością swoją – zrozumiemy, iż ta kolumna sama i jej rzeźby mają na sobie dobitny charakter rzymskiego poczucia. Godzi się, dlatego bliżej to dzieło rozebrać.

Istną rzymską cechą jest sam ogrom tego pomnika – a następnie myśl, aby użyć kolumny, jakoby dzieła samoistnego. A kolumna przecież z istoty swojej jest tylko częścią całej budowy, bo przedstawia siłę dźwigającą belkowanie i strop[4]. Następnie szczero rzymskim pomysłem jest przystrój kolumny. Jako, że czego by nigdy nie dopuścił ów misterny takt greckiego artyzmu, to tutaj pozwolił sobie smak rzymski zdobiąc kolumnę wstęgą rzeźb wijącą się wkoło niej. Jako, że te rzeźby okręcając się tym pasem koło kolumny niby w ślimaka – kreślą linie pochyłe nie strojące się wcale z linią pionową samej kolumny[5]. Szczero rzymską cechą jest też wysoka doskonałość technicznego wykonania, a że tak rzeknę bystrość praktycznego rozumu rzymskiego umiejącego obliczyć perspektywiczne wrażenie. Odnośnie techniczności wybornej uważamy, iż te olbrzymie bryły, to jest te kręgi marmurowe, z których się składa kolumna były poprzednio na dole wyrobione, ozdobione na zewnątrz rzeźbami, co więcej, że owe schody były od razu we wnętrzu, w środku tych samych kręgów wykowane. Cała robota tak ściśle dokonaną została, iż się zdawało jakoby całość kolumny była wypracowana z jednej i tej samej sztuki marmuru. Pod względem zaś misternego obliczenia perspektywy, baczmy, iż wysokość każdej z tych 2,500 figur dochodzi mniej więcej dwóch stóp, ale z tą odmianą, iż figury mieszczące się na kręgach niższych są nieco mniejsze, a znów rzeźbione na wyżej położonych kręgach, są nieco większych wymiarów. Podobnie też rzeźby dolne są bardziej płaskie, a w miarę swojego wzniesienia nad podnóże kolumny stają się coraz bardziej wypukłe, więc wydatniejsze, wynagradzając tym trybem oddalenie, a wzniesienie nad poziom.

Jednakże najdzielniej już duch starorzymskiego artyzmu wyjawia się w samej kompozycji tych płaskorzeźb. Naprzód sam przez się pomysł ich wynika wprost z onej dydaktycznej więc utylitarnej dążności, która jest tak przeważną cechą sztuki i poezji rzymskiej[6].

Te rzeźby niby uczą dziejów, bo są wprost opowiadaniem wypadków historycznych z kolei czasu po sobie następujących, a opowiadaniem w stylu istotnie rzymskim, bo wielce jasnym, przeźroczystym, który praktycznie, bo z niewielkim zachodem najdobitniej wyraża to, co stanowi właśnie duszę każdego szczegółowego zdarzenia. Przecież mimo tego prawdziwie rzymskiego talentu umiejącego zawsze przedstawiać rzeczy trafnie i ściśle, mimo prawdy wielkiej figur a uroczystej powagi w zapatrywaniu się mistrza na zdarzenia historyczne, wyznać jednak należy, iż na tej kolumnie może często razi nas ciżba postaci i tłum przeróżnych przedmiotów, bo oko nie znajduje dość miejsc wolnych, na których by mogło swobodnie spocząć. Jako już rzekliśmy powyżej zdarzenia opowiadane są jakby tytlami, więc w skróceniu i z oszczędnością to, choć ta oszczędność jest jeszcze zbyt bogatą dla natury płaskorzeźby i nie może pójść w żadne porównanie z gospodarnością i umiarkowaniem cichym i spokojnym bareliefów greckich z czasów najpiękniejszych sztuki helleńskiej. Tak, więc wyraźnie widać, iż rzeźbiarz rzymski komponował dzieła swoje w stylu raczej malarskim, a nie w stylu stosownym dla rzeźby. Stąd też wynika, że te marmurowe obrazy kolumny Trajana są zbyt tłumne, zbyt liczne, zwłaszcza, że wbrew istocie rzeźby wyrażają perspektywy, więc różne stopnie oddalenia, więc skrócenia; i że nadto przedstawiają rzeczy nienadające się wcale do rzeźby np. drzewa, rzeki, dymy płomienie palących się miast i t. d. Tego wszystkiego nie znajdziemy nigdy na płaskorzeźbach greckich z najlepszej epoki, które też będą po wszystkie czasy najwyższym wzorem tej gałęzi artyzmu.

Zastanawiając się nad całym pomysłem tej kolumny, zwłaszcza nad jej rzeźbami należy nam powtórzyć zdanie często już przez nas wyrzeczone. Jakoż rzekliśmy już tyle razy, iż Rzymianie więcej sobie cenili pompę i przepych a względy na rzecz publiczną, niż prawidła przeczystego artyzmu; a dla tego też narzucali sztuce własną samowolę, byle postawić na swoim.

Takowy powyższy sąd nasz jest wprawdzie słusznym, ale jeszcze niedostatecznym, bo wypływa dopiero wyłącznie ze stosunku ujemnego Rzymian do sztuki. W charakterze właściwym ich artyzmu tkwi jeszcze wedle mojego zdania powód dodatni; bo nowy pierwiastek historyczny nieznany Grekom. Grecja była jedynie sobą samą, jej cecha narodowa jest ściśle oznaczoną, a przedstawia epokę dziejową, która jest również ściśle wydatną i charakterystyczną. Podobnie też Grecja żyje w granicach własnego rodzinnego kraju i na ziemi ojczystej, więc dopiero wtedy traci siebie, i przestaje być sobą, gdy z Aleksandrem Macedońskim rusza w dalekie cudze sobie strony na podboje ludów i na zgromienie krajów dalekich. Póki zaś Grecja żyje na ojczystym gruncie swoim, że tak rzekę na ojczystej zagrodzie, więc póki jest jeszcze sama sobą, a nie zna zawiłej polityki, ale oddycha w stosunkach publicznych pełnych prostoty i umiarkowania, póty też to jej usposobienie wewnętrzne znajduje pełne wyrażenie swoje w sztuce zwłaszcza w rzeźbie, a przede wszystkim już w bas-reliefach. Zaiste jej poglądy na świat, jej obyczaj umiarkowany, miał swój objaw zupełny i całkowity w płaskorzeźbie, która z natury swojej jest również bo z zawiłości, prosta i umiarkowana, jawna a oszczędzająca środki.

Inaczej w Rzymie. Jego stanowisko w dziejach jest zupełnie różne od greckiego. Gdy jak wiemy duchem Rzymu jest abstrakcyjna idea państwa a nie rodowość szczepowa, gdy ideą Rzymu jest podbój świata a nie zaś przestawanie na ojczystym gruncie, więc też Rzym występując po za granice swojej rodzinnej ziemi i nie traci siebie, ale owszem właśnie tym szerokim władztwem a panowaniem nad ludami obcymi i dalekimi krajami wyrabia siebie i znajduje rodzimą istotę swoją. Ideą Rzymian, ich państwem jest cały, ówczesny świat – a co do czasu oni liczą swoją historię na stulecia na lat tysiące, epoki jej własnych dziejów są zarazem epokami całego ówczesnego rodu ludzkiego a całej historii powszechnej. Więc też żywot ducha rzymskiego jest pełniejszym, rozmaitszym, bogatszym, a panująca w nim idea jest kombinacją sztuczną przeróżnych żywiołów, a bogatym organizmem najgłębszej polityki. Stąd też ta pełna prostoty i oszczędności kompozycja właściwa istnej płaskorzeźbie, więc greckiej, nie mogła już być wyrazem odpowiednim treści ducha rzymskiego. Stąd też jego artysta tworząc bas-reliefy swoje komponował je w stylu malarskim, który choć nie jest właściwym dla rzeźby, ponieważ nierównie obszerniejsze otwiera pole fantazji i udziela swobody do kompozycji bogatszej, pełniejszej, rozmaitszej, misterniej skombinowanej. Na koniec zauważmy! Rzym jest przejściem ze świata starożytnego w dzieje nowoczesne chrześcijańskie, których usposobienie duchowe wyraża się właśnie przeważnie malarstwem, więc też w rękach Rzymian rzeźba będąca głównie sztuką starożytną, przybiera styl malarski.

Tym wszystkim atoli orzeczeniem moim wcale nie twierdzę, jakoby osnowy przedstawione w rzymskich płaskorzeźbach np. na tej kolumnie Trajana nie mogły być wykonane płaskorzeźbami w stylu prawdziwie im odpowiednim; myślą moją jest jedynie przekonanie, iż artysta rzymski tworzył właśnie takowe, a nie inne kompozycje, bo je tworzył choćby bez własnej wiedzy swojej w duchu czysto rzymskim i w nastroju ogólnym światowładnej swojej Romy i jej stanowiska w dziejach powszechnych. Zauważmy jeszcze, że w tych wszystkich rzeźbach tchnie jakiś realizm a naturalizm tak wydatny, żeby się niemal zdawało, iż te figury są kopiami przenoszonymi żywcem z natury, a to nie tylko pod względem indywidualności twarzy i ogólnego rysunku i przyborów, ale także głównie, co do postawy, ruchów i ułożenia. Ot widzimy świat dawno upadły przed oczyma naszymi jakby był żywy, żyjący. Ten brak idealności, ten naturalizm nie tylko ma źródło swoje w realizmie praktycznym Rzymian, zwróconym przeważnie do rzeczywistego życia, ale pochodzi może jeszcze przeważnej z ich stosunku do bogów. Bogowie rzymscy, jak już kilkakroć rzekliśmy, byli bezcielesnymi cieniami, głuchymi abstrakcjami, więc już dla tego nie zdołali wpłynąć w sztuce na zidealizowanie ludzkich postaci, bo same te bogi nie były postaciami, w których by ciało i duch zlane w jedność tworzyły piękność idealną. I zaiste piękność takowa kwitła jedynie tak długo wśród Rzymian, póki trwały tradycje sztuki greckiej, a umarła wtedy, gdy Rzym stał się iście Rzymem i tworzył prawie samodzielne dzieła z własnego rodzimego ducha swojego. Wszak i ten wiotki cień rzymskich bogów znikał w czasach cezarów, bo rozpływał w niedowiarstwie. Jako, że człowiek został na ziemi sam jeden jakby osierocony z ducha, sam na sam został z naturą i jej realistyczną rzeczywistością, nie zidealizowaną, nie opromienioną spojrzeniem światlistek z góry, z Olimpu.

Prawda, że w średnich wiekach, zwłaszcza w epoce sztuki gotyckiej znowu widzimy w płaskorzeźbach koncepcję malarską i realizm, i indywidualizm prosto z natury wzięty. Wszak to zjawisko rodzi się z przyczyn wręcz odwrotnych jak u Rzymian, wszak tutaj obejdzie się bez bliższych tłumaczeń w tej mierze, bo rzecz tę rozebraliśmy dostatecznie przy innej sposobności[7].

Wśród żywego obecnego świata, co się biedzi i łamie doczesnością, stanął ten pomnik dawnej wielkości, co już przebyła trudy i boleści swoje. Na pomniku tym ruszają się i pasują dzieje umarłych wieków, i pracują krwawym trudem na memento wszystkich przyszłych pokoleń. Stanęła ta kolumna wznosząca się ponad ludzkie sprawy jakby wskazówka słonecznego zegara – a cień jej olbrzymi obchodzi w koło okruchy dawnego przepychu i wielkości, oznaczając światu ulatujące godziny, dnie, lata i stulecia. Skończymy nasze dzisiejsze wędrówki wspominając o innym jeszcze starorzymskim pomniku, który choć należy do innego rodzaju sztuki jak ta kolumna, przecież również jak ona świadczy, że praktyczny duch Romy obok wspaniałości dawnej przepychów swoich, nie zapominał o użytku prozaicznym.

Od kolumny Trajana nie daleka droga na wzgórze Kwirynalskie i do pałacu Colonna. Gdy się do syta a z rozkoszą napatrzysz galerii obrazów, z których przemawia do ciebie Poussin, Claude Lorrain, Guido, Tycjan i cały firmament jasnych gwiazd sztuki, wtedy marszałek pałacu pewnie jeszcze cię zaprosi do ogrodu (Giardino Colonna), byś obaczył zwaliska świątyni Słońca (na mapie o.)[8].

Wśród laurów, mirtów i wiecznie zieleniejących się drzew i krzewów, dźwiga się nagle arcy potężne wzniesienie, a na nim terras cudownie położony. Tutaj zachowały się zdumiewającego ogromu szczątki budowy, którą niektórzy uważają za resztki świątyni, zbudowanej przez cesarza Aureliana (od 270 do 275), a którą miał on zbudować na cześć słońca po zwycięstwie nad Zenobią, królową Palmyry. Lud nazywał te rozsypiska Frontispizio di Nerone mniemając, że tu stała wieża, z której ten potwor patrzył na palący się Rzym.

Podziwiającego ogromu są okruchy z białego marmuru, które zapewne niegdyś należały do belkowania – z profilu tych ułomków wyziera już najdobitniej niemoc sztuki ówczesnej. Niepodobna też z tych resztek do dziś dnia dochowanych odgadnąć kształt przybytku. Ale za to wielce hardo spoglądają mury, które podtrzymują te strome wzniesienia, a silniej jeszcze zdumiewają tuż obok piętrzące się budowle sklepione, obejmujące w sobie wielkie, kilkupiętrowe obszary, obrócone dziś na składy siana. Archeologowie są zdania, że one dźwigały niegdyś wielce przepyszne schody, którymi z tej tak wysokiej części Kwirynału zastępowano w niziny Pola Marsowego. Zaiste były to pewnie schody nad wyraz wspaniałe, a wejrzenia pełnego majestatycznej dumy. Te schody potęgowały sztuką urok i piękność tych miejsc, już przez naturę tak bogato uposażonych. Ale zważmy, te obszary sklepione oprócz widoku wspaniałego, miały jeszcze niegdyś inne przeznaczenie, bo one służyły jeszcze celom na wskroś utylitarnym, prozaicznym, obejmowały, bowiem składy win, które cesarz sprzedawał publiczności rzymskiej[9].

***

Przypisy:

[1] Becker l. c. t. I. str. 371.

[2] Także zwane: transitorium, pervium, oznaczone jest na mapie przez ł.

[3] Składając w mozaikę ułamkowe informacje rozsypane po dawnych pisarzach, a rozpatrując się zarazem w wykopaliskach nowoczesnych możemy sobie, jako tako wywróżyć choć ogólny kształt tego forum. A rysunek jego na mapce naszej, choć tak malutki, pokazując nam główne części tej budowy ułatwi wyjaśnienie rzeczy. Najpierw wstępowano do atrium będącym przestrzenią olbrzymią otoczoną w koło kolumnadą wzniosłą, z obu stron atrium zatacza się zabudowanie półkoliste. W środku z wysokiego podnóża spoglądał na przechodnia konny posąg cesarza. W tym miejscu jak widzimy na planiku, rozwierał się wchód do bazyliki Ulpii, (bo Ulpius Trajanus) tak obszernej jak kościół św. Pawła (600 stóp dług., a 200 szer.) położonej w poprzek atrium, a opatrzonej, jak się zdaje u dwóch krótszych boków w półkuliste trybuny dla sądów. Ta bazylika składała się z trzech naw, rozdzielonych od siebie kolumnadami wielkiej wspaniałości i bogatego wątku. Z niej występując widz zobaczył przed sobą kolumnę wzniesioną na cześć cesarza i stojącą na dziedzińcu otoczonym podsieniami. Jest to ta sama kolumna, o której w tekście wspominamy. Przez ten dziedziniec dopiero prowadziła droga na przestrzeń prostokątną, która w koło ustrojona była w kolumnady, a w środku jej jaśniała na wysokim podmurowaniu świątynia, do której prowadziły liczne, paradne schody. Ją to wystawił Hadrian na cześć Trajana. Takowy był, jak się domyślać można rozkład całości, w której prócz mnóstwa znakomitych dzieł sztuki, obrazów malowanych i posągów mieściły się dwie osobne biblioteki, bo łacińska i grecka. Pod samym Kwirynałem widać resztki budowania zataczającego się łukiem. Lud rzymski nowoczesny nazywa je łaźniami P. Aemiliusa – one bez wątpienia należały do Forum Trajana.

[4] Mówimy, iż myśl ta jest rzymska, choć nam wiadomo, iż pierwsze potrącenie takiej koncepcji przyszło zapewne Rzymianom z Aleksandrii, przecież, gdy ten pomysł tak bujnie przyjął się u Rzymian, więc znać, jak im przypadł do uczucia rodzinnego.

[5] Porównaj Listy z Krakowa, T. III, str. 193 w przyp.

[6] Zobacz Listy z Krakowa, T. III, str. 213. Mówiliśmy powyżej odwiedzając Akademię św. Łukasza, jako w niej znajdują się odlewy tych rzeźb kolumny Trajana, tak wielce ułatwiające rozpoznanie się w tych dziełach płaskorzeźby.

[7] Obacz Listy z Krakowa, T. III, str. 275 i następne, 293; oraz moją rozprawkę o Tryptyku z wystawy archeologicznej Krakowskiej, Wilno 1860, wydanie A. H. Kirkora, w której wyjaśniłem obszerniej istotę płaskorzeźby gotyckiej.

[8] Czytelnik znajdzie ten znak o po prawej stronie forum trajańskiego na brzegu góry Kwirynalskiej

[9] Jest to zdanie prawie dziś powszechne, że te ruiny rzeczywiście należą do świątyni „Słońca” winienem, zatem szanownego czytelnika przestrzec, iż wielka archeologiczna powaga, bo Becker (l. c., T. I, str. 587) najmocniej temu przeczy. W wieku XVI Palladio widział jeszcze te gruzy lepiej zachowane i uczynił z nich rysunki, które nam podają wyobrażenie dość dokładne o wejrzeniu niegdyś całości.

Zaważmy, iż w sąsiedztwie ogrodu Colonna wznosi się pałac Rospigliosi, który stanął na miejscu łaźni Konstantyna Wielkiego.

***

Źródło: Józef Kremer, Podróż do Włoch, tom V, część I (Rzym), wydanie Adama Zawadzkiego, nakładem i drukiem Józefa Zawadzkiego, Wilno 1863, str. 1-6, 270-286.