Julian Klaczko

Sprawa włoska i opinia europejska

Wstęp

14 maja

Sprawa, którą wziął w swoje ręce cesarz Napoleon, na dwóch rozstrzyga się polach: na polu bitew i na obszerniejszym jeszcze opinii publicznej i chrześcijańskiego sumienia. Na polu bitew, nasz sztandar, sztandar Polski nie powiewa. Ale w sferze opinii publicznej już teraz, razem ze sprawą włoską, rozstrzyga się w pewnej mierze i sprawa polska. Przenika to w sumienie rządów i ludów, że wyzwolenie uciemiężonej narodowości może być zarówno aspiracją serc szlachetnych, jak i celem praktycznej polityki. Nie od rzeczy więc będzie, sądzimy, zdawać sobie sprawę z wpływów przyjaznych i szkodliwych, którym ulegać musi rozwój zasady podniesionej przez cesarza Francuzów i w ważniejszych organach dziennikarstwa różnych krajów śledzić kroki i postępy opinii publicznej w tej mierze. Dlatego nie odbiegając zadań naszemu pismu dotąd właściwych, poświęcimy odtąd niejedną kolumnę i tej pracy, którą także za polską uważać możemy.

I

Traktat wiedeński tworzy jedyne prawo, na mocy którego Austria dzierżyła dotąd włoskie prowincje. Jej panowanie w północnej części półwyspu, jakkolwiek przeciwne życzeniom i potrzebom mieszkańców, znajdowało przecież swą podstawę w tych wszystkich wielkich interesach i opiniach europejskich. które domagały się zachowania traktatu i utrzymania pokoju. Te potężne gwarancje Austria dobrowolnie odrzuca. Odkąd pierwszy jej żołnierz stanął na ziemi piemonckiej, rozdarte zostały dawne umowy, zakwestionowane jej prawo i już tylko przewaga oręża może odtąd utrzymać cesarza austriackiego w posiadaniu Lombardii i Wenecji. A jeśli, jak to w powszechnym jest dzisiaj przeczuciu zwycięstwo zostanie wierne sztandarom Francji, Europa układając pokój nie znajdzie prawdopodobnie tych, co w r. 1815, powodów, aby i nadal prawa i szczęście ludności włoskiej poświęcać wymaganiom strategicznym przeciw Francji. Artykuły traktatu pójdą niebawem w zapomnienie, zostanie tylko pamięć złych rządów Austrii i nowy kongres usłuchać musi opinii publicznej, która woła aby Włochy oddane były Włochom. – Zaprawdę, nie zbywało Austrii na środkach, aby rozwiązaniu tak dla niej fatalnemu zapobiec, przynajmniej odwlec je na czas; nie brakowało jej poważnych ostrzeżeń. Lat temu dziesięć, papież Pius IX w sposób bardzo silny upominał cesarza austriackiego „iżby nie szukał swej chwały w krwawych zamiarach przeciw włoskiemu narodowi, a raczej aby w przyjazne sąsiedztwo zamienił swoje panowanie, które ani szlachetne jest ani szczęśliwe, bo utrzymuje się tylko żelazem.” W listopadzie 1848, lord Palmerston zachęcał Austrię do zaprowadzenia w Lombardii rządu narodowego z osobnym arcyksięciem. Z uderzającą bystrością przewidywał wypadki, które dziś się ziściły. „Wielkie zmiany (pisał on wówczas do posła angielskiego w Wiedniu), zajść mogą we Francji; wybór prezydenta Rzeczypospolitej, który za miesiąc ma nastąpić, innych ludzi może postawić u władzy. Z innymi ludźmi inna przyjdzie polityka. Zasady polityki tradycjonalnej, łącznie z silniejszym działaniem na zewnątrz, mogą być przyjęte przez rząd francuski. Opinia tego kraju, dziś chciwa pokoju, może łatwo zwrócić się w inny kierunek, a chwała oswobodzenia Włoch (jak powiedzą w tym kraju) spod rządów Austrii, może skłonić Francję do wielkich poświęceń i wielkich wysileń. Nie będzie ona potrzebowała czekać długo na sposobność ujęcia się za niepodległość włoską; trudno też przypuścić, iżby armia francuska, tak dzielna i liczna, a nadto poparciem ogólnym Włochów wzmocniona, nie zwalczyła oporu, jaki armia austriacka stawić jej może. W takim przypuszczeniu, Austria utraci prawdopodobnie wszystko, cokolwiek aż po Alpy we Włoszech posiada.” Tak pisał, w r. 1848, lord Palmerston jako minister spraw zagranicznych. Od tego czasu nie zaszło nic takiego, co by umysły ludności włoskiej zjednało dla Austrii i panowanie jej w tym kraju ubezpieczyło. Owszem, wprowadzony z nowym monarchą system centralizacyjny, odjął i te szczupłe miejscowe prawa, jakich prowincje za rządów poprzednich używały; wycieńczył Lombardię, z reszty dawnego znaczenia odarł Wenecję, w innych krajach włoskich stał się dla niektórych rządów hasłem krwawego nieraz odwetu po wypadkach roku 1848. Austria, w oczach  wszystkich, była główną sprawczynią klęsk, które dręczyły półwysep, a równo z jej niepopularnością gruntowała się w Europie opinia zapowiadająca bliższy lub dalszy, ale nieuchronny koniec panowania obcego we Włoszech.

Upadek partii rewolucyjnej w całej Europie, a tym samym na półwyspie, i poważne wystąpienia Sardynii zwiększyły jeszcze w ostatnich latach sympatię Francji i Anglii dla niepodległości włoskiej. Pomimo to, kiedy król Piemontu związał się przymierzem odpornym z cesarzem Napoleonem i interwencja Francji stała się nie tylko prawdopodobną ale i bliską, Anglia, zawsze niespokojna ilekroć duch wojenny budzi się u jej groźnego sąsiada, wobec przewidywanych zwycięstw i przewagi Francuzów, Anglia naraz jakby zapomniała i swego wstrętu do despotyzmu austriackiego i swej życzliwości dla Włochów po tylekroć okazywanej. Kiedy rząd jej, zdjęty słuszną troskliwością o pokój, szukał zgody między dwoma głównymi przeciwnikami, dzienniki Angielskie nieszczerze głosić poczęły, że interwencja francuska jest niepotrzebną, bo system obecny zużył się i opiera się tylko na bagnetach austriacki. „Aby go zwalić, pisał ze szczególną dobrodusznością Times, dość byłoby demonstracji moralnej ze strony całej Europy!” A gdy nie tylko Anglii, lecz wszystkich wielkich mocarstw usiłowania rozbiły się o jakąś fatalną konieczność, która pchała do wojny, gabinet torysów korzystał z każdej sposobności, jaką nasuwały wybory, aby potępić, wyśmiać nawet politykę co sztandar niepodległości włoskiej szlachetnie i bezinteresownie podniosła. „Wojna ta, mówi jeden z najliberalniejszych ministrów torysowskiej partii, lord Stanley, wojna ta w naszej epoce przedsięwzięta, musi jeśli nie zburzyć to przynajmniej zachwiać głęboko wiarę, z jaką naród nasz ufał w postęp cywilizacji i rządów na stałym lądzie. Bo to nie będzie walka opinii; nie będzie to jeden z tych bojów, jakie różnymi czasy w historii zdarzały się, a wywołane były głęboką różnicą zasad politycznych lub religijnych; nieszczęścia nagradzane są, w pewnej mierze, wielkością idei, i gdzie olbrzymie interesy i cel zapalają serca i spotkanie się czynią nieuchronnym: będzie ta wojna podjęta lekkomyślnie, bezużytecznie i, dodam złośliwie. „Inny minister, p. d’Israeli, przyznając że powodów wojny szukać należy w polityce Austrii we Włoszech, ostrzega wszakże słuchaczy, aby się nie dali uwodzić przesądem o ucisku, jakiego doznają mieszkańcy stałego lądu od niektórych monarchów. „Bo jeśli można, mówi on, krytykować postępowanie Austrii względem jej poddanych, to sposób w jaki nasze rządy obchodzą się ze swymi poddanymi nasuwa także uwagi, i też same powody, które z jednej strony mogłyby nas skłonić do wojny, te same z drugiej strony zmuszają nas do obojętności…”

Wszakże uważać trzeba, że prócz zwyczajnej nieufności ku Francji, były w tej sprawie inne także pobudki, które ministerium angielskie usposabiały do złego humoru i do afektownego lekceważenia powodów wojny. Gabinet torysów pobity został przy dyskusji nad prawem wyborczym w chwili, gdy kwestia pokoju lub wojny miała się rozstrzygnąć. Izba rozwiązana, naród wezwany do zadecydowania o dalszym istnieniu ministerstwa. W tym czasie rozpoczął był pośrednictwo swoje lord Cowley, i gdyby ministrom angielskim udało się zapobiec wojnie na stałym lądzie, albo przynajmniej ją opóźnić, egzystencja gabinetu okazałaby się nieodzowną. Każdy niemal Anglik powiedziałby sobie, że ci sami ludzie którzy potrafili zawiązać układy o pokój, ci sami mogą najłatwiej przywieść je do szczęśliwego końca. Ani wątpić, że w takim wypadku pan d’Israeli stanąłby w Izbie niższej poparty większością ogromną. Tymczasem, gdy negocjacje lorda Cowley przeciągały się bez widocznego rezultatu, wniesiona przez Rosję propozycja kongresu, inny obrót sprawie nadawała. Ministerium nie mogło jej odrzucić (był to bowiem środek odwrócenia wojny), nie mniej jednak widziało w niej zmniejszenie swych zasług w pacyfikacji Europy. A gdy i kongres nie zebrał się, gdy nawet ofiarowana „w ostatniej godzinie” mediacja Anglii nie wstrzymała zerwania, gabinet torysów począł szerzyć żale swoje, że mu przeszkodzono w dziele tak szczęśliwie zaczętym „bo misja lorda Cowle’a, która wobec zamierzonego kongresu upaść musiała, byłaby niechybnie przywróciła Europie zgodę powszechną.” Nieszczere i to niewłaściwe żale! W całej tej sprawie postępowanie torysów zdawało się być obrachowane tylko na efekt w wyborach; szukali sukcesu w dyplomacji, aby znaleźć sukces w przyszłej Izbie. Zręcznymi byli – i tylko zręcznymi tam, gdzie należało mieć odwagę; zapomnieli, że w kraju sąsiednim panuje monarcha, który ze zręcznością łączy śmiałość i wierność zasadzie. Nie ulega wątpliwości, że gdyby Anglia oświadczyła się była stanowczo za Francją lub stanowczo przeciw Francji, byłaby wstrzymała działania wojenne. Ale gabinet torysów czuł się za słaby, aby słowo tak silne powiedzieć; obu stronom na przemian okazywał swoje niezadowolenie, postępowanie Austrii mienił „zbrodniczym”, postępowanie Francji „lekkomyślnym; obu stronom zdawał się grozić i obie tym samym – ośmielał. Miał prawo lord Palmerston zarzucić ministrom, że w ciągu tej kwestii nie wystąpili ani razu ze słowem Anglii, jak należało, oficjalnym, stanowczym.

Wśród takiego niezadowolenia gabinetu torysów, wśród ogólnej narodu angielskiego niepewności, ponurej, podejrzliwej i niespokojnej, spada nagle wieść o aliansie franko-rosyjskim. Wnet przestrach szerzy się ogromny, kilkanaście domów handlowych bankrutuje, mnóstwo rodzin zamożnych schodzi od razu w nędzę. Rząd domaga się wyjaśnień w Petersburgu i w Paryżu; książę Gorczakow zaręcza, że układ ten w niczym nie dotyka Anglii; w Paryżu komunikują lordowi Cowley zobowiązanie piśmienne, jakie z Rosją zawarło. Aby uśmierzyć gwałtowne wrażenie, rząd upewnia, że układ jest małej wagi, nie śmie jednak wytłumaczyć się bliżej z jego warunków. Ta ostrożność ministrów powiększa niepokój. „Zaprzeczenia urzędowe, woła Times, straciły wiele na ważności w ostatnich czasach; można je nawet uważać jako niechybną zapowiedź tego co się stanie. Cokolwiek prawi minister rosyjski o nieszkodliwości przymierza, nie wierzymy temu; nie przypuszczamy, aby tajemnice dwóch cesarzy miały być zupełnie niewinne. Chcielibyśmy ujrzeć owe pismo, które dwoma wojskami ma rozporządzać, chcielibyśmy poznać warunki, na które zgodzili się obaj cesarze… Nie znając aktu, musimy opierać się na faktach wiadomych. Wiadome jest przecież porozumienie Francji i Sardynii; zapamiętamy owe nieustanne przebywanie książąt rosyjskich na morzu śródziemnym, odstąpienie portu Villafranca, przybycie floty rosyjskie, itd., itd. Promień światła pada dzisiaj na te fakty znaczące.” Wobec widma przyjaźni francusko-rosyjskiej, Times tłumaczy nawet postępki Austrii, i zerwanie pokoju jedynie Francji przypisuje. „Austria, mówi on, widząc że wskutek propozycji rosyjskiej negocjacje przewlekają się bez końca, znaglona potrzebami finansowymi, słysząc że oprócz traktatu z Sardynią istnieje jeszcze traktat Francji z Rosją, wolała raczej pochwycić za broń. Europa usprawiedliwi ją, jak usprawiedliwia Anglię z bombardowania Kopenhagi, skoro sekretne warunki pokoju tylżyckiego zostały odkryte…” Kiedy w ten sposób wyrażał times swoje obawy i uczucia, podzielone chwilowo jak się domyślać można, przez większość Anglików, inne dzienniki przeciwnie, obawiając się zbytniego rozdrażnienia opinii zaprzeczały aliansowi. Morning Herald nazwał go „haniebną potwarzą”, Morning Post przypuszczał o nim, że jest wymyślony przez gabinet austriacki, pragnący tą pogłoską zwrócić umysły ku sobie. Ale co bądź można by mniemać o istnieniu tego przymierza, to pewne, że trwoga jaką wywołało, pochodziła z dążności zaborczych, które w nim przewidywano. Nikt nie przypuszczał aby dwa państwa jak Francja i Rosja wiązały się z sobą bez zysku dla siebie, bez uszczerbku dla najbliższych sąsiadów. Nawet lord Palmerston, stały w swej życzliwości dla cesarza Napoleona, nie wahał się wyrzec publicznie, że jeśli alians Francji z Anglią wszystkich uspakaja, to przyjaźń Rosji z Francją jest groźbą dla wszystkich.

Proklamacja cesarza Napoleona, która z tylu względów będzie pamiętną w historii, naznacza jakby chwilę przesilenia w kierunku opinii angielskiej. Na obawy podbojów i grabieży, cesarz Francuzów odpowiada programem polityki rozumnej i bezinteresownej; naprzeciw dotkliwym podejrzeniom, które go z tylu stron dręczyły i drogę mu utrudniały, stawia zwycięsko prawdę swoich dążeń. Obaczmy jak ta szczerość rozbraja niechęci i obojętnych zmusza do uznania. zaraz po ogłoszeniu proklamacji, Morning Chronicle z serdecznym zapałem wyraził swe sympatie, a Daily-New przyrzekł bronić stanowczo polityki cesarza, dopóki nie wyjdzie z granic, które sam naznaczył. „Cokolwiek powiedzą dworacy, (pisze ten dziennik), nie można wątpić o uczuciach naszego narodu; wyraził je wiernie lord Palmerston, ciesząc się że Austria zostanie z Włoch wypędzona.” Morning Post wyrzuca błąd ministrom i niektórym publicystom angielskim „iż zasłaniali we Włoszech stanowisko Austrii nieprawe, anormalne i niczym nie dające się usprawiedliwić. Dla obawy niebezpieczeństw, którymi w przyszłości duma Francji mogła zagrozić, zapomniano o niebezpieczeństwach obecnych, istotnych a pochodzących z panowania Austrii we Włoszech. Szukano w polityce Napoleona przeróżnych powodów, wyjąwszy te jakie miał rzeczywiście. Znajdując w Austrii ciągłą przeszkodę w ulepszeniu stosunków włoskich, oskarżany i ścigany przez samych Włochów, jakoby za to iż sprzeniewierzył się sprawie, której służył za młodu, Napoleon chciał położyć koniec tym nieznośnym zawikłaniom. Ma więc ta wojna cechę przede wszystkim sprawiedliwą i cywilizacyjną…” W końcu i Times zmuszony jest wyznać, że polityka cesarska jest teraz roztropniejsza. Ale dodaje: „któż wie co za myśli kryją się w głębi tych pięknych projektów, któż przewidzieć może ostatnie słowo, jakie wojna przyniesie? Piękne zasady, w imię których ją podniesiono, później nie zaważą więcej niż waży dowód własności po kilku wiekach minionego posiadania. Co do nas, niczego bardziej nie pragniemy, jak abyśmy zawsze mogli wierzyć szczerości tych oświadczeń, a wtedy przyklaskiwać będziemy postępom armii francuskiej i oswobodzeniu Włoch.”

Jak widzimy, zwycięstwo przeważne odniósł cesarz Napoleon: umiarkowaniem swym rozbroił zawiść Anglików i wnet odezwały się w tym narodzie uczucia życzliwości dla Włochów. Wprawdzie niewiadomo dotąd, jakie będzie stanowisko gabinetu Derbego w przyszłym parlamencie; lecz chociażby utrzymał się, oglądać się już musi na objawy sympatii, które w Anglii dość powszechnie niepodległość włoska dzisiaj obudza. „Mowy lorda Derby i d’Israelego, woła Examiner, każą nam się obawiać aby ci ludzie, jeśli parlament temu nie zapobieży, nie wtrącili Anglii do wojny.” „Cel wojny, dodaje Spectator jest teraz jasno postawiony. Jakiekolwiek mogą być dążności naszych ministrów (dosłownie: naszych sług odpowiedzialnych), interes i honor Anglii wymaga, abyśmy użyli naszego wpływu dla zrealizowania polityki Napoleona, to jest aby zadecydowanym było, czy Austria ma panować na całym półwyspie, czy też Włochy mają być wolnymi? Cesarz zobowiązał się przywrócić im niepodległość. Anglicy przyjmując ten program, mogą zapewnić jego wykonanie i nie dozwolić jego przekroczenia; do tego potrzeba jest, iżby neutralność Anglii i Niemiec była neutralnością prawdziwą.” I oto jest, zdaniem naszym, prawdziwe słowo obecnej sytuacji, Francja i Włochy nie potrzebują od Anglii nic więcej, prócz neutralności szczerej i uczciwej. Utrzyma ona politykę cesarza w roztropnym i szlachetnym zakresie, a dla rezultatu wojny może być, pod pewnym względem, korzystniejszą nawet od współdziałania Anglii. Dość przypomnieć ile ofiar, ile drogiego czasu zmarnowano w ciągu wojny krymskiej, kiedy Francja zmuszona była kierować swoje siły nie tam, gdzie była nadzieja zadania dotkliwych ciosów nieprzyjacielowi, ale tam, gdzie je zawracała polityka sprzymierzeńca.

Ostatnie akta rządu francuskiego tę jeszcze niezmierną usługę oddały sprawie włoskiej, że ją zdefiniowały jasno i postawiły dogodnie dla większości, zrozumiałe dla wszystkich. Była w tej sprawie trudność wielka, że dotykała naraz wszystkich fundamentalnych zasad społeczeństwa. Łączyła się z religią przez Papieża, z porządkiem europejskim przez równowagę polityczną, z bezpieczeństwem powszechnym przez rewolucją którą nieustannie zasilała, wreszcie z przyszłością politycznej europejskiej cywilizacji przez najszlachetniejsze dążenia narodowości i wolności, które tej sprawy są treścią i życiem prawdziwym. Istniała ona dla wszystkich, nawet dla tych co jej przeczyli, tylko każdy ją pojmował inaczej. Anglia  w Rzymie i w Neapolu, w złej administracji półwyspu widziała sprawę włoską; Austria wskazywała ją w Turynie gdzie według niej wulkan rewolucyjny groził ciągłymi wybuchami; Włosi rozumieli przez nią oswobodzenie się spod cudzoziemskiego jarzma i spod rządów włoskich, które z Austrią trzymały; Francuzi na koniec szukali jej po trochu wszędzie, – i z tego właśnie zmieszania pojęć, interesów, złych i dobrych dążności urosnąć mogło w chwili wojny straszne dla Europy niebezpieczeństwo, przed którym najśmielsi i najzacniejsi z obawą cofali się.

Przewidując te niebezpieczeństwa, a z drugiej strony zaspakajając sprawiedliwą troskliwość, Cesarz w swej odezwie powiedział: „Idziemy do Włoch nie po to, aby siać nierząd ani zachwiać władzę Papieża, któremu tron przywróciliśmy, ale aby go uwolnić od cudzoziemskiego nacisku, co przydusza cały półwysep, aby przyczynić się do utwierdzenia porządku na zaspokojonych prawych interesach.” Nie tylko najbliższy ale zupełny cel wojny zamyka Cesarz w tych słowach: oswobodzić aż po Adriatyk Włochy od cudzoziemców; i aby go osiągnąć, Francja korzysta z napadu na Piemont, idzie walczyć z Austrią we Włoszech, z samą tylko Austrią. „W tym kraju włoskim, pisze w świeżym okólniku minister oświecenia, w tym kraju gdzie ucisk cudzoziemców jest przyczyną cierpień i nieustannych zaburzeń, Cesarz roztropnie i sprawiedliwie sądzi, że byłoby największym dobrodziejstwem dla rządów, wrócić im niepodległe istnienie, wrócić wolność ruchu i możność działania, bez obawy zaburzeń, dla dobra i rozwoju swych ludów. Te zasady praktyczne, szlachetne i chrześcijańskie, zaprowadzą do ugruntowania na trwałych podstawach porządku publicznego i uszanowania rządów w państwach włoskich.”

Francja więc, jak widzimy, nie wywołuje przeciw sobie, nawet we Włoszech, więcej nieprzyjaciół niźli dla niepodległości włoskiej potrzeba; żadnemu z mniejszych państw włoskich nie zagraża, nie stawia się w sprzeczności z żadnym interesem europejskim, który we Włoszech ma swą podstawę lub związek. I słusznie. Bo aby sprawę tę załatwić, dość, powtarzamy, Austrią z półwyspu wypędzić, a monarchowie włoscy, bez względu jakie dzisiaj są ich dążności, odgrodzeni od Austrii państwem niepodległym, owiani w swych stolicach rozgrzaną atmosferą uczuć patriotycznych, muszą wcześniej czy później skierować swe działania stosownie do potrzeb i życzeń narodu i jego potężnego sprzymierzeńca. Lecz dla utrzymania się w tym programie szlachetnej i przezornej polityki, cesarz Napoleon wiele jeszcze musi zwalczyć trudności. Spróbujemy wykazać następnie inne strony i możliwe kombinacje tego olbrzymiego zagadnienia.

II

W chwili gdy na równinach Lombardii rozpoczęła się wojna, której ostatnie wystrzały ogłosić mają niepodległość włoską, z drugiej strony Renu toczy się podobnież walka wprawdzie na innym polu, ale nie mniej dla Włoch i Francji znacząca. Chcemy mówić o głębokim rozjątrzeniu, które wobec przewidywanej wojny, wszystką ludność niemiecką poruszyło przeciw Francji, pomimo wielkiej ostrożności jej rządu. Zagadnięci niespodzianie w swym uczuciu jedności i mniemanej godności narodowej, Niemcy ujrzeli naraz w wojnie włoskiej groźbę dla całej Rzeszy i dziś dość powszechnie uważają za obowiązek honoru bronić Austrii tam nawet, gdzie jej polityka w sumieniu publicznym samych Niemców od dawna potępiona została. Opinia woła na rządy niemieckie aby zbroiły się, aby zapomniały dawnych rywalizacji; ministrowie drobnych państw czynią szumne oświadczenia, że sztandar Germanii silną ręką utrzymują, i jakby Galowie byli już przed bramami, wołają do czynności gęsi frankfurckiego Kapitolu. W tym wzburzeniu umysłów wiele jest zapewne próżnej wrzawy i zwyczajnej gadatliwości niemieckiej, wiele sztucznej i podstępnej agitacji wywołanej przez Austrię, i te prawdopodobnie uciszą się na odgłos pierwszego zwycięstwa Francuzów. Ale jest i prawdziwe uczucie, kierowane wspomnieniami 1813 roku, i gdyby dążność ta doprowadzić miała Rzeszę do zerwania pokoju, wpośród trudności jakie by z różnych stron przycisnęły Francję w jednej chwili, rozwiązanie sprawy włoskiej, dziś prawie pewne, musiałoby ulec, co najmniej, nowemu spóźnieniu. Posłuchajmy co mówi o tym usposobieniu wojennym swych rodaków, jeden z rozważniejszych Niemców, o których dzisiaj dość trudno. Gazeta Kolońska, która też za to, że niezupełnie dzieli ogólnej sympatii dla Austrii, wykluczona została w Badeńskim, Bawarii i Wirtembergu z klubów i czytelni publicznych, zawierała tymi dniami następną ciekawą korespondencją z Niemiec południowych:

„Kiedy telegraf przyniósł nam pożądaną wiadomość o przystąpieniu Prus do zbrojenia się Rzeszy (pisze korespondent wspomniany) i gdy przyjęte przez Francję, Rosję i Prusy ostatnie propozycje gabinetu londyńskiego rozbudziły nadzieje pokoju, inna depesza doniosła nam z Wiednia, że Austria położyła koniec wszystkiemu, wysłaniem swego ultimatum. W pierwszej chwili, nie znając treści ultimatum, mniemano ogólnie, że Austria, której arcyksiążę dopiero co do Berlina był przyjechał, uczyniła krok ten nie bez porozumienia się z Prusami. Gazeta Pruska z d. 23 kwietnia objaśniła nas, że stało się inaczej. Austria uwiadamiając Prusy, że widzi konieczność energicznego rozstrzygnięcia kwestii, oznajmiła zarazem że czekać będzie na ich decyzję aż do 30 kwietnia; musiano więc w Berlinie niemało zadziwić się, skoro już dnia 21 kwietnia gabinet wiedeński wyrzekł słowo stanowcze. Słowo to złowieszcze i nieszczęśliwe: bo chociaż wiadomo, że rząd francuski jest sprawcą całego zamieszania, niemniej przeto sroga odpowiedzialność ciążyć będzie na Austrii. Im więcej było dla niej powodów mieć się na ostrożności przed paryskimi intrygami, tym przezorniej unikać była powinna wszystkiego, co by winę cesarza Napoleona uprawnić mogło. Było wprawdzie jej interesem przeciąć nić przedłużających się nad miarę a tak dla niej szkodliwych negocjacji; ale również powinna była się uzbroić przeciwko podszeptem do nieroztropnego pośpiechu. Miała obowiązek działać z wolna i oględnie, bo usposobienie Prus nie ulegało żadnej wątpliwości: była więc jeszcze możność zjednoczenia sił niemieckich. Nadto należało pamiętać, że Anglia z położenia swego przeciw temu wystąpić musi, kto pierwszy broń podniesie, jak również że Rosja może tylko czyha na sposobność pomszczenia się na Austrii. Wszystko to powinno było upominać gabinet wiedeński, aby nie odbierał Napoleonowi roli zaczepiającego. Ale Austria o wszystkim zapomniała i wydała wojnę w najniestosowniejszej chwili.

„Nie wiemy co mogło wpłynąć na tę decyzję gabinetu wiedeńskiego; ale sądzimy że czas jest wziąć na uwagę sposób, które Austria używała do przeprowadzenia swej sprawy. Odwaga, z jaką w Wiedniu od pierwszej chwili przyjęto wyzwanie cesarza Napoleona, zasłużyła na nasze uwielbienie i zjednała jej mianowicie w Niemczech południowych ogólną sympatią. Wszystkim dworom może posłużyć na wzór owa zręczność i czynność, z jaką gabinet wiedeński umiał przeciągnąć na swą stronę opinię publiczną w Niemczech przez obszerne użycie dzienników. Lecz z drugiej strony, wolny od uprzedzeń umysł polityczny przyznać musi, że terminacja jej nie miała potrzebnej oględności ani propaganda dziennikarska jasnego i przewidującego spokoju. Zapomniano, zdaje się, w Wiedniu z jak przebiegłym przeciwnikiem miało się do czynienia, i zaczęto postępować w sposób, który mógł się udać w Turynie ale nie w Paryżu. Podburzano gwałtowne namiętności, nie bacząc że w sprawach polityki zagranicznej ten tylko zwycięża, kto jasny zachowuje umysł; na wielu też miejscach dopuszczono się ciężkich omyłek. Mówiono gabinetowi londyńskiemu, że we Włoszech nie da się zaprowadzić system konstytucyjny; Prusy chciano przez dzienniki zmusić do decyzji; a wreszcie siebie i tych, którzy bezwarunkowego u nas związku z Austrią domagali się, wepchnięto w ten wir namiętności, który w polityce zawsze do zguby prowadzi…

„Przestrogi jakie dochodziły odrzucano z ironią. Od początku b. r., Gazeta Augsburska podniosła sztandar wojenny i nie zważając na rewolucjonistów z roku 1848, wszelkimi sposobami do tego dążyła, aby wywołać najogólniejsze zamieszanie umysłów. Na próżno ją wstrzymywali najznakomitsi współpracownicy, ganiąc jej taktykę demagogiczną i przepowiadając niechybne skutki. Jeżeli kiedy pojawił się w jej kolumnach artykuł głębszy i spokojny, redakcja niechybnie pośpieszała zatrzeć jego wpływ ironicznymi uwagami, a zgraja lekkich pisarzy wpadała z hukiem na roztropnego publicystę. Lecz nie sama tylko Augsburska Gazeta była organem tej na pozór obrachowanej a rzeczywiście bezmyślnej polityki; Korespondent norymberski i Merkury szwabski, najwięcej na południu mające wpływu, wyprzedzały nawet Augsburską Gazetę i jeszcze bardziej od niej zamknęły drogę wszelkiej politycznej dyskusji. W ten sposób doczekały się Niemcy tego niesłychanego zjawiska, że dziennikarstwo nie tylko przestało być wyrazem dojrzalszych pojęć politycznych, lecz owszem jest dla nich całkiem nieprzystępne. Pierwszym i ostatnim słowem był wykrzyk: „Austria powinna skończyć z tą marną gmatwaniną dyplomacji: naprzód, naprzód!” I oto widzimy dziś plon tego siewu. Bo nie ulega żadnej wątpliwości, że głos dziennikarstwa południowych Niemiec wpłynął znacznie na niebezpieczną decyzją Austrii…”

Impuls dany przez Austrię uczuciom patriotycznym południowej Germanii, nie zatrzymał się z rozpoczęciem wojny; owszem szerzy się i przenika coraz głębiej. Rzecz godna uwagi, że ogniskiem propagandy antyfrancuskiej były naprzód, oprócz przychylnych dla Austrii dzienników same dwory panujące, złączone licznymi związkami pokrewieństwa z domem habsburskim i z książętami włoskimi. Stamtąd to rozchodziły się złośliwe podszepty, że Francja zamierza najechać a nawet zdobyć część Niemiec, że Niemcy zasłaniając Austrię we Włoszech bronić będą własnej ojczyzny, własnego niebezpieczeństwa, własnego honoru! Pomagała tej propagandzie dworskiej arystokracja niemiecka, której synowie, jak wiadomo, znajdują zazwyczaj pomieszczenie w licznych szeregach armii i biurokracji austriackiej. Lecz były i inne przyczyny rozdrażnienia przeciw Francji. Cały stan kupiecki począł niezmiernie cierpieć na deprecjacji papierów austriackich; kilka domów handlowych w Lipsku ogłosiło swe bankructwo równo z wydaniem wojny, i przewidzieć nietrudno, że każde niepowodzenie Austrii nowe katastrofy finansowe wywoła niechybnie. Kiedy razem z Francją i Austrią rządy niemieckie poczęły gotować się do wojny, mnóstwo ochotników napełniało szeregi; przyklaskiwano księciu nassauskiemu, gdy porzuciwszy sejm, którego był prezesem, zaciągnął się na sztabsoficera do armii austriackiej. „Zapał do wojny (pisze z Sztutgardu Dziennik frankfurtski) równo z nienawiścią do Francji wzrasta u nas ciągle. Usposobienie to jest ogólne. Wszyscy oglądają się tylko na Berlin, czy i tam rozbudziły się uczucia, które by zaspokoiły najgorętsze na dzisiaj życzenie Niemców, to jest pójść do Paryża i zwyciężonej Francji pokój dyktować.” A gdy kto zapyta z jakiego powodu i w jakim celu wojować? – „najlepiej o nic nie pytać (odpowiada pełna rycerskiego ducha Gazeta Augsburska), tylko rąbać! Kto dzisiaj przeczy prawom Austrii do Włochów, ten zdrajcą ojczyzny!”

Powiodło się, jak widzimy, najzupełniej sprzymierzeńcom Austrii w południowych Niemczech; opinia publiczna głośno domaga się wojny, nie cofa się nawet przed zamiarem napadu na Francję. A jednak w tym entuzjazmie powszechnym, który południowe dwory tak skwapliwie podniecały, jest dla nich samych źródło ciężkiego na dzisiaj niepokoju. „Rozjątrzenie w południowych okolicach, pisze Gazeta Kolońska, doszło do tego stopnia, że najdrobniejszy nieszczęsny wypadek, może stać się powodem zgubnego wybuchu.” Egzaltacja patriotyczna, nie znajdując swego zaspokojenia, poczyna przeradzać się w dążność rewolucyjną. „Najdziwniejsze marzenia, mówi dalej wspomniany dziennik, snują się dzisiaj po głowie tamtejszych szaleńców. Chcieliby od razu przedsięwziąć wyprawę na Francję, Rosję i Danię, a jeśliby rządy nie dały się wciągnąć w te niedorzeczności, zaczną prawdopodobnie od rewolucji…” Dziwne to i godne uwagi zjawisko! Rząd Napoleona jakkolwiek silny, przez długi czas znajdował zaciętych w własnym kraju przeciwników. Lecz od chwili, gdy podniósł sztandar narodowości i przyjął wojnę w obronie uciśnionego sąsiada, od tej chwili znalazł on w narodzie swoim entuzjastyczne poparcie, i w miejsce dawnych niechęci nastała zgoda tak jednomyślna a przy tym tak ufna i spokojna, jakiej historia mało podaje przykładów. Ci nawet co najgoręcej pragnęli pokoju i cesarzowi najmniej byli przychylni, ci nawet gotowi są do ofiar najcięższych, aby wzmacniając rząd, potęgę Francji na zewnątrz utrzymać. Tak wielka to jest siła myśli szlachetnej! W Niemczech przeciwnie: rządy pierwsze rzuciły myśl zatrzymania dla Austrii nieprawych nabytków, podniecały swych poddanych do wojny zaczepnej przeciw Francji, obudziły nikczemną chęć poniżenia wspaniałomyślnego narodu. Ale rządzeni prześcignęli rządzących, i dzisiaj królowie i książęta południowych Niemiec poczynają lękać się o własne bezpieczeństwo. Jeśli do wojny zewnętrznej nie przyjdzie, kto wie, czy nie będą zmuszeni rozprawić się z własnymi poddanymi?…

Bo jeśli by wolno nam było w rzeczy tak zawiłej a dla nas odległej wydawać sąd, bardziej może na przeczuciu i indukcji niż na faktycznym sprawozdaniu oparty, powiedzielibyśmy, że obecna agitacja niemiecka wiele w sobie różnorodnych, sprzecznych, śmiertelnie nawet nienawistnych zawiera żywiołów. Rządy i arystokracja są tak mało niemieckie jak konstytucyjne, ale mają szczerą sympatię do Austrii wyobrazicielki ich przywilejów i nadużyć i równie szczerą nienawiść do Francji, pod każdym rządem wyobrazicielki zasad im przeciwnych, a pod napoleońskim zbrojnych i na zewnątrz działających. Najmniej praktyczna a zarazem najbardziej teutomańska klasa uczonych, profesorów, doktorów, filologów i ideologów, która w Germanii Tacyta widzi swoje jus gentium a „w nieskończoności niemieckiego ducha” powołanie do zalegania ziem nieskończonych, szczerze wprawdzie nienawidzi romańskiej, płochej lecz i groźnej Francji, ale też niewielką pała miłością dla Austrii, w której nie bez słuszności upatruje największą przeszkodę do rozwoju liberalizmu i jednoczącej przewagi Prus protestanckich. Partia w końcu demokratyczna i rewolucyjna, z zasady kosmopolityczna a z charakteru niemieckiego najmniej obywatelska, z głębi duszy nienawidząca Austrii, niemniej francuskiej propagandzie, najbardziej obecnemu Francji kierunkowi niechętna, o jedność Niemiec tak mało dbała, że bez wahania przyjęłaby choćby z rąk cudzoziemców republikę, ta partia popycha dziś rządy w nadziei ich zepchnięcia, i podnieca sny wielkości i chwały, by potem tym lepiej skorzystać ze strasznego przebudzenia i rozczarowania. Taki to skład tych szeregów, które do Francji mierzą, ale skutkiem swej nieszykowności, może nie do Francji ostatecznie wystrzelą.

Cokolwiek bądź, w ręku Prus są dzisiaj złożone przyszłe losy Niemiec; i tylko Prusy mogą jeszcze powstrzymać nierozważną agitację południowej ludności, albo folgując jej, dać hasło wojny powszechnej „która (słowa są Gazety Kolońskiej) musiałaby spustoszyć całą Europę, a końca nikt by przewidzieć nie zdołał.” Ale Prusy mają dwojakie stanowisko i dwojakie tym samym obowiązki. Jeśli jako pierwszego rzędu państwo europejskie, muszą przede wszystkim oglądać się na potęgi dotąd neutralne, aby zbyt pospiesznym wystąpieniem nowej wojny nie rozpalić, to jako stróż interesów Rzeszy niemieckiej, muszą znów na pierwszym miejscu kłaść jedność Niemiec i do reszty państw niemieckich o tyle przynajmniej się zbliżać, aby im i sobie nie odjąć możności wspólnego działania. Ten podwójny charakter i podwójną rządu pruskiego oględność, można spostrzec we wszystkich jego oficjalnych deklaracjach i czynach. Z kierunku, do jakiego w danej chwili zdaje się nachylać, można by wnosić, z czyjej strony, od państw neutralnych czy od Rzeszy, mniejszego doznaje nacisku, a z czyjej większe zagraża niebezpieczeństwo. Rząd pruski wie o tym, że przyszły wzrost jego kraju zależy w znacznej części od tego, ile dochowa wiary uczuciom niemieckim i na sobie zatrzyma charakteru obrońcy zjednoczonych Niemiec. Ale godzi się również przypuścić, że gdyby nastała dlań twarda konieczność wyboru, gabinet berliński, pamiętny kampanii 1806, wolałby raczej zerwać z Rzeszą, niźli narazić się na wojnę z Francją, następnie może i z Rosją. Kiedy, temu dwa tygodnie, pisze korespondent Debatów, Austria chciała zmusić Prusy do wspólnego z nią czynu i w tym celu używała w Berlinie powagi książąt niemieckich, książe Regent miał oświadczyć, „że żaden nacisk zewnętrzny nie skłoni Prus do kroku przeciwnego ich dążności; że gabinet berliński nie dozwoli innym dworom wpływać na jego działania, bo wie jakiej drogi na przyszłość ma się trzymać; że gdyby udało się Austrii przeprowadzić niektóre uchwały na sejmie frankfurckim, Prusy widziałyby się zmuszone oddzielić swą politykę od innych państw Rzeszy niemieckiej. „Jak dotąd więc, można z niejaką pewnością twierdzić, że Prusy zdecydowane są utrzymać pokój, i podobnie jak Francja i Anglia, z żalem traciłyby nadzieję ograniczenia wojny do włoskiego półwyspu. Lecz czy wypadki, a bardziej jeszcze czy mogące się zmienić stanowisko państw neutralnych, nie osłabią tej ich woli i nie zmienią decyzji, przewidzieć się nie da. Zadanie Prus jest arcytrudne, pozycja ich, w razie pokoju czy wojny, bardzo niedogodna; trzeba wielkiego w gabinecie berlińskim spokoju, taktu i męstwa, aby wśród prądów tak gwałtownych a tak przeciwnych, nie pomylić się przy sterze monarchii.

Szczupłość naszego Przeglądu każe nam pominąć wiele interesujących komunikacji i oświadczeń rządu pruskiego, do których dała pochop dyskusja nad projektem pożyczki. Rozprawy te miały niejednostajny charakter: w izbie niższej pojawił się element bardziej niemiecki niż austriacki i przewaga opinii za neutralnością zdawała się widoczną; w izbie wyższej, gdzie tradycje świętego przymierza silnie dochowały się, zasada narodowości wzniesiona przez cesarza Napoleona wzbudziła trwogę o obecny porządek w Europie i wywołała zaciętość przeciw Francji. Lecz chociaż członkowie izb uprzedzali ministrów oświadczeniem, że do korony, nie do parlamentu, należy decyzja o polityce zagranicznej Prus, chociaż gabinet berliński mógł być pewnym w każdym razie poparcia reprezentacji narodowej, nie można przecież powiedzieć, aby ministrowie pruscy jednostajną wciąż miarę w swych oświadczeniach zachowywali i nie ulegali wpływom wyrażanych opinii. Owszem można spostrzec, że komunikacje poufne przez rząd w komisji pożyczki uczynione, na których opierał się jak wiadomo raport p. Bürgera, musiały mieć inny charakter niż słowa ministra spraw zagranicznych, p. Schleinitza, wyrzeczone w izbie panów: „Prusy pójdą dalej, niż tego po nich wymagają obowiązki federacyjne”; słowa, że tak powiemy, zdobyte na ministrze mowami pp. Buelowa, Kleist-Retzowa i Stahla. Ich to obawy zdawał się także uspokajać książe Regent, w mowie swej przy zamknięciu izb. „Prusy zdecydowane są, wyrzekł on, utrzymać podstawy porządku legalnego i równowagi w Europie.” – A jeśli od słów przejdziemy do rozbioru czynów, może znajdziemy w świeżej decyzji rządu pruskiego ślady tej samej jego giętkości, która gotowym go czyni do pewnych ustąpień, aby uśmierzając rozdrażnienie, utrzymać je na wodzy. Zeszłego tygodnia na zgromadzeniu Rzeszy w Frankfurcie, poseł hanowerski proponował, aby postawić nad Renem trzy korpusy federacyjne po 100 do 110 tysięcy ludzi. Wniosek jego poparli z zapałem posłowie bawarski, saski, badeński i obydwaj hescy; ale sprzeciwił się poseł pruski p. Usedom (za którego zdaniem poszli północni), mówiąc „że żadne niebezpieczeństwo nie grozi Rzeszy obecnie; że gdyby tak było, Prusy strzegący wiernie honoru i niepodległości Niemiec, pierwsze by zażądały przedsięwzięcia środków wojskowych, wskazanych interesem wspólnej ojczyzny.” Zakończył p. Usedom groźbą, że opuści zgromadzenie, w razie gdyby projekt hanowerski został przyjęty. Musiała ta deklaracja Prus sprawić nader przykre wrażenie w Niemczech południowych, kiedy rząd pruski, jak nas upewnia telegraficzna depesza, w bieżącym tygodniu dał się skłonić do pewnej dla nich koncesji. Ostatniego czwartku, na sesji frankfurtskiej, p. Usedom oświadczył, że wprawdzie nie może dopuścić aby wniosek hanowerski oddany był do decyzji, ale nie sprzeciwia się, aby osobna komisja wojskowa wzięła go pod rozwagę. Ani wątpić, że wielka stąd w Niemczech południowych odezwie się radość: choć jeszcze nie mogą wojować z cesarzem Napoleonem, przynajmniej radzić mogą o sposobach wojowania.

Mimo zapału rycerskiego państw niemieckich, rząd pruski, powtarzamy, korzystać będzie z wszelkich mogących nasunąć się ułatwień, aby wojnę ścieśnić we Włoszech, aż do jej ukończenia. Zaszedł w tych dniach w polityce europejskiej fakt, który głośniej przemawiać będzie w Berlinie i w całej Europie niźli obrady frankfurtskie. Tym faktem, tak pożądanym dla Francji i Włoch, jest ogłoszona neutralność Anglii. Wobec przykładu, który rząd angielski postawił, każde z większych państw europejskich długo wahać się i ważyć będzie, zanim przyłączy się do walczących po jednej lub po drugiej stronie. Lecz ogłoszenie tego aktu pod rządem forysów, wskazuje także, co niemniej jest ważnym, ile już naród angielski otrząść się musiał z zawiści, która go tak niedawno przeciw Francji burzyła i której echo ostatnie, jak spodziewamy się, w Timesie do dziś dnia odzywa się. „Nigdy alians francusko-angielski, pisze Morning Post nie był tak potrzebny jak dzisiaj; jego zerwanie zagroziłoby nie tylko Francji i Anglii ale bezpieczeństwu całej Europy. Najwyższe interesy ludzkości i cywilizacji ucierpiałyby niezmiernie, gdyby zabrakło tej szczerości i wzajemnej życzliwości, co utrzymywała dotąd wspólność działania dwóch państw zachodnich. Pomimo neutralności do której zobowiązaliśmy się, byłoby błędem mniemać, że z zazdrością lub apatią przypatrywać się będziemy tylu zacnym wysileniom. Człowiek co życie swoje i koronę naraża dla sprawy tak szlachetnej, nie może w oczach naszych uchodzić za tyrana, lecz godzin jest sympatii i czci.” Z gwałtownością powstaje Daily-News na stronnictwo austriackie w Anglii i domaga się od rządu szczerej nie tylko na dziś, ale i później  neutralności. „Kiedy rok temu, mówi on, biliśmy się dla własnego ratunku w Indiach, i panowanie nasze w Azji było bardzo wątpliwe, Francja dała nam wzór dobrego sąsiedztwa ofiarując nam wolne przez swe ziemie przejście. A dzisiaj kiedy ta sama Francja połowę swych garnizonów wysłała na odległą, niebezpieczną a bezinteresowną wyprawę, my jej życzliwość z lichwą odpłacamy obelgami, i uzbrojeni od stóp do głowy, grozimy rozbrojonemu sprzymierzeńcowi.” W końcu tenże sam dziennik, może po raz pierwszy w Anglii, narzeka jak bardzo mylą się ci, którzy odmawiają swych sympatii wojnie włoskiej dlatego, że ją podniosła Francja pod rządem cesarskim. „Inną rzeczą jest wolność, a inną wyzwolenie od obcych, Francja nie zaniesie Włochom konstytucji, ale zaniesie im pełne życie narodowe.

III

Nie bez przyczyny Minerwa jest boginią zarazem mądrości i wojny; i prawda choćby najświętsza, przekonuje łatwiej, kiedy zyskała już powodzenie oręża. Zwycięstwo pod Magentą, odpędzając armię nieprzyjacielską od stolicy Lombardii, rozpędziło i w Anglii ciemne mgły, przez które światło sprawiedliwszej polityki przedrzeć się nie mogło. Opinia angielska zaczyna wreszcie pojmować, że i Włosi, mimo istniejących traktatów mają prawo do niepodległego życia. Za przewagą tej opinii upadł gabinet Derbego i do steru rządu przychodzą ludzie, których życzliwość dla sprawy włoskiej zdaje się być niewątpliwą.

Aby ocenić ważność tej przemiany, trzeba sobie zdać sprawę czym były, w polityce zagranicznej, rządy Derbego. Złożona w parlamencie korespondencja lorda Malmesbury z posłami Wielkiej Brytanii, dostarcza nam obecnie nowych w tej mierze wskazówek. W depeszy do lorda Cowley pisanej w początkach stycznia b. r., angielski minister spraw zagranicznych wyraził się tymi słowami: „Z rozmowy jaką lord Clarendon miał w Compiègne z Cesarzem, wiadomo mi, że JCMość z troskliwym niespokojem zajmuje się wewnętrznymi stosunkami Włoch. Być może (chociaż nie mam powodów tak mniemać) że Cesarz spodziewa się, w razie wojny z Austrią i mając Sardynią po sobie, odegrać rolę wskrzesiciela Włoch. Jeżeli tak jest, trzeba by wprzódy zmazać traktat z 1815; nowego podziału ziem nie można by jednak przeprowadzić bez zezwolenia państw, które obowiązujące dotąd artykuły podpisały. Kongres wiedeński zapewnił Europie pokój, który trwał dłużej niż jaki bądź; i rząd JKMości mniema, że traktat ten utrzymując równowagę państw, odpowiada jeszcze pierwotnemu celowi. Nie trzeba stąd wnosić, aby rząd JKMości obojętnym był na słuszne niezadowolenie wielkiej liczby włoskiej ludności; mniema on tylko, że wojna Francji z Austrią żadnej w tej mierze nie przyniesie ulgi. Wojna ta mogłaby zmienić władców, lecz nie zapewni Włochom niepodległego istnienia, bez którego przecież nie ma wolności…” W późniejszej depeszy lord Malmesbury przestrzega Francję „że wojna, skoro by była rozpoczętą we Włoszech, musiała by przyjąć charakter rewolucyjny, i rozum ludzki przewidzieć nie zdoła, co by z niej mogło wypaść dla Europy, kiedy strony walczące, długim i rozpaczliwym bojem zmęczone, zapragną pokoju. Jakikolwiek miałaby ona początek, stałaby się niechybnie walką dynastii i opinii: wszyscy pretendenci wygnani i wszystkie obozy politycznych teoretyków ujrzeliby w niej pole sposobne do urzeczywistnienia swych życzeń. Trudno uwierzyć aby w takim stanie, Francja mogła coś zyskać… Opinia publiczna w Anglii jest niezaprzeczenie włoskim ludom życzliwą, ale ta sympatia nie powinna zmieniać się w działanie czynne przeciw Austrii…” W podobnym duchu czynione były przedstawienia dworowi sardyńskiemu. „Rząd JKMości (pisze lord Malmesbury do Sir J. Hudson) przewiduje, że chęć rozszerzenia swych granic może pobudzić Sardynię do wmieszania się w walkę i do ośmielenia we Włoszech umysłów niespokojnych nadzieją zmiany rządu, za którą by poszło utworzenie królestwa włoskiego albo co najmniej włoskiej federacji pod przewodnictwem Sardynii. Nic zgubniejszego dla Piemontu jak tego rodzaju polityka oparta na podobnych nadziejach. Jej udział w wojnie Francji z Austrią musiałby koniecznie być podrzędny. Niech będzie więc przekonaną, że, jak się to dzieje zazwyczaj z małymi państwami działającymi razem z potężnym sprzymierzeńcem, jej interesy nie byłyby wcale wzięte na uwagę ani w ciągu, ani pod koniec wojny. Nie pojmuje także rząd JKMości, że Sardynia może jeszcze zawierzać uczuciom ludu włoskiego; powinna mieć w pamięci niedawne walki które z Austrią w Lombardii toczyła. Zgasła w Lombardczykach chęć połączenia się z Piemontem; myśl tę ze wstrętem teraz odpychają. Czyż podobna przypuścić, aby zawiści narodowe, które trwają od wieków, w innym dzisiaj, niż w r. 1848, pokazały się świetle…”

Takie rady i upomnienia gabinet torysów przed otwarciem wojny dawał Francji i Piemontowi. Przestrzegał cesarza Napoleona przed niebezpieczeństwem rewolucji i pretendentów dynastycznych; w Sardynii wzbudzał nieufność ku Francji i Włochom zarazem. Nie widząc możności aby Włochy od cudzoziemskiego jarzma mogły być wolne, do tego tylko starania a raczej życzenia swoje ograniczał, iżby przez rozwój konstytucyjnych swobód w niektórych państwach półwyspu, byt ich mieszkańców polepszyć. Wszakże na jedne, i to bez wahania, gotów był przystać zmiany terytorialne: zmiany w środkowej części półwyspu, zwłaszcza też w państwie papieskim. W tej samej depeszy w której przypominał prawa Austrii zagwarantowane traktatami, w tej samej oświadczał on w Paryżu przez lorda Cowley, że chętnie weźmie pod rozwagę nowy układ polityczny, dotyczący Włoch centralnych. Osłabiać władzę Papieża, oto co było najpilniejsze dla gabinetu torysów.

Ministerium lorda Derby, jest wyrazem tego ciasnego konserwatyzmu, który nie wiedzieć czym bardziej grzeszy, czy brakiem szerszych pojęć, czy chłodem uczucia, i co niezdolny wznieść się do szlachetnych przedsięwzięć, w bezinteresowność drugich nie może uwierzyć. O takich to konserwatystach powiedział kiedyś Paweł Courrier, że gdyby istnieli przed stworzeniem świata, błagaliby Boga aby chaos zostawił. – Przestrogi lorda Malmesbury, w których więcej może przebijała nieufność do Francji, niż troskliwość o utrzymanie status quo, powtarzali ministrowie z większą lub mniejszą goryczą, na każdym mityngu i przy każdym bankiecie, w miarę jak się rozwijała polityka cesarza Napoleona. Wobec silnej opozycji, jaka gotowała się do walki w parlamencie, wobec sympatii którą kraj cały okazywał dla włoskiej niepodległości, torysi nie śmieli zbliżyć się do Francji, zawieszeni w powietrzu jak trumna Mahometa między dwoma potężnymi magnesami. Rząd ogłosił neutralność, ostrzegł Niemców że ich bronić nie będzie, jeżeli napadem swoim ściągną odwet Francji, a jednak jakby Anglia była zagrożona lub za chwilę miała wystąpić do walki zaczepnej, zbroił jej brzegi, szykował milicją i pomnażał flotę. Te zbrojenia się na wielką skalę, te odgrażania się rządu, że musi być gotowym do obrony wielkich interesów Anglii, ta utajona niechęć do Cesarza, którą jeśli nie czyny to słowa ciągle zdradzały, obudziły nareszcie w opinii publicznej podejrzenie, że gabinet torysów nie dochowa neutralności i co gorsza, że może z czasem stanąć w obronie sprawy, którą i rozsądek i sprawiedliwość angielskiego narodu zarówno potępiły. W tym stanie rzeczy „wniosek nieufności” podany przez opozycję, był pierwszą, logiczną i przez naród nałożoną próbą, której, bez względu na poprzednie rozwiązanie Izby, dla samej tylko swojej zagranicznej polityki, ulec musiało ministerium lorda Derby, równo z otwarciem nowego parlamentu.

„Utrzymywałem zawsze, rzekł w ciągu dyskusji o wojnie naczelnik gabinetu, że gdyby to była spraw włoskiego lub jakiego bądź narodu, co by zrzucając jarzmo nieznośne, chciał utworzyć rząd do naszego podobny, każdy z nas musiałby sprzyjać tego rodzaju dążności. Lecz czyż o to chodzi w wojnie, o której mówimy? czyż to jest sprawa narodu, który by wyzwalając się spod cudzoziemskiego jarzma wprowadzał u siebie rząd wolny? A nawet, choćby tak było, czyż dla naszych opinii i sympatii osobistych, możemy zapomnieć że nas wiążą międzynarodowe układy, które nam nie pozwalają działać stosownie do naszych życzeń! Jeżeli nie mogę pochwalić postępowania Austrii, i jeśli mi niepodobna żywić sympatii dla jej panowania i jej systemu rządowego, to z drugiej strony powiem, że wojnie tej dano fałszywe pozory, bo jej celem nie jest niepodległość włoska! Na nieszczęście, w walce tej wzięła inicjatywę Sardynia (?) i pociągnęła za sobą Włochy… Nie mówię tego aby jedna, więcej niż druga strona, zasługiwała na naganę, ale twierdzę, że ani z jednej ani z drugiej nie było dostatecznych powodów do zapalenia wojny, i że trudności polityczne jakie się wywiązały, załatwione być mogły na drodze układów. Anglia powinna się troszczyć o zwycięstwa i klęski jednej lub drugiej strony, chyba o tyle tylko, o ile by stąd ważne nastąpiły zawikłania. W obecnej chwili, najwyższym, wedle mnie, obowiązkiem Anglii jest utrzymać tę politykę, którą od razu zapowiedzieliśmy, politykę ścisłej i bezstronnej neutralności. Lecz strona neutralna bywa wystawioną na tyle podejrzeń, tak często może zadrasnąć jednego lub drugiego przeciwnika, że nietrudno przypuścić jakieś nieporozumienie, i szalonym byłby minister, co by w chwili gdy wojna zewsząd go otacza, nie widział potrzeby kraj swój ubezpieczyć i uczynić go zdolnym do działania w każdej chwili…”.

W czasie gdy lord Derby powiedział do panów tę mowę, która bez wątpienia nie mogła uspokoić opinii, bo w niej nie mógł czy nie chciał skryć swego wstrętu do Francji i do polityki Cesarza, inny minister, p. d’Israeli, przemówił do Izby niższej. Zręczniejszy i przebieglejszy od swego naczelnika, starał się on przekonać słuchaczy, że nie powinni wydawać sądu o gabinecie, póki nie poznają jego korespondencji dyplomatycznej, a wszedłszy na pole rozpraw, tak przezornie wyrażał się o obu stronach walczących, tak w porę umiał powiedzieć uprzejme lecz do niczego nie wiążące słowo o cesarzu Napoleonie, tak trafnie tłumaczył konieczność zbrojenia się Anglii, przewidując podobieństwo przyjaznej dla obu stron mediacji, że gdyby Izba tego dnia, jak było zamiarem rządu, przystąpiła do wotowania, może by głosy dotąd niezdecydowane przeważyły się na stronę gabinetu. Ale nazajutrz już się stan sprawy wyjaśnił. Pod wrażeniem posiedzenia parów, gdzie jak Times się wyraził, wojnę włoską według artykułów traktatu rozbierano, mowa p. d’Israelego poszła w niepamięć. „Lord Derby (słowa się Daily-News) prawił jak człowiek w złym humorze. Ten zapalczywy minister, w chwili walki dwóch państw, z których oba są z nami sprzymierzone, nie wahał się jako naczelnik rządu i wobec Europy wyrzec o wojnie obecnej, że jej dano fałszywe pozory! Któż ze zdrowym rozsądkiem może wątpić o znaczeniu i donośności tych słów? Kto miłując pokój i wolność, usłyszawszy wyrazy tak nieprzyjemne i ubliżające Francji, może uważać lorda Derby za zdolnego do kierowania naszych spraw?”… „Przeciw komu, zapytał ministrów na następnym posiedzeniu p. Briht, w mowie które głośne echo znalazła w opinii publicznej, przeciw komu gotujecie te uzbrojenia? Wzmocnienie floty na morzu śródziemnym, zaciąganie ochotników do marynarki i tworzenie korpusu tyralierów, czyż to na Austrię wymierzone? Czy rząd i naród francuski widząc tak wielkie przygotowania, nie straci wiary w naszą neutralność? Nie ma żadnego powodu, przynajmniej nie ma nowego powodu, podejrzewać Cesarza Francuzów. A jednak powszechne jest w Niemczech mniemanie, że rząd angielski przechyla się bardziej na stronę Austrii niż Francji. Nie chcę ja ganić ministrów, ale nie mogę ufać rządowi, który głosząc swą politykę neutralną, zbroi się tak stanowczo do wojny. I przyszłe ministerium ogłosi bez wątpienia neutralność; przynajmniej życzliwszym będzie Francji i w ten sposób wrócimy znowu do szczerszej z tym państwem przyjaźni…”

Kiedy rozprawy te toczyły się w Izbie, trzymając w niepewności, przez tydzień blisko szalę polityki angielskiej, na równinach Lombardii rozwijały się wypadki, które Włochom dały sposobność zaświadczyć o własnym życiu i swej miłości Ojczyzny. „Nim wojnę rozpoczęto (mówi Revue des Deux Mondes) niejeden w Europie umysł szlachetny wahał się, mając do wyboru oswobodzenie narodu albo zgwałcenie traktatu. Lecz odkąd wojna przecięła węzły prawa publicznego, odtąd każdy odetchnął swobodniej, i po tylu dowodach patriotyzmu, jakie w Lombardii ujrzano, jedno już tylko ma życzenie: niepodległość włoską.” W istocie, wobec hymnów radości, które odzywały się z całego kraju, w miarę jak Austriacy ustępowali, któż by śmiał dzisiaj przywracać stan rzeczy dopiero co obalony? Zapał Włochów dla sprawy narodowej i wstręt ich do rządów cudzoziemskich wywarł i w Anglii pożądany skutek; widocznym to było na ostatnim posiedzeniu, na którym wyrok miał zapaść, widocznym zwłaszcza w mowie lorda J. Russel.

Lord John Russel uważał za konieczne odeprzeć przede wszystkim zarzut jaki mu stawiono, że w roku 1848 nie przyjął niepodległości Lombardii, którą Austria ofiarowała. „Prawda jest, rzekł, zrobiono nam tę propozycję. Lecz w owej epoce nie tylko Mediolan i część Lombardii były wolne; Wenecja zrzuciwszy jarzmo austriackie ogłosiła swą niepodległość i była gotowa jej bronić. Od Anglii domagano się nie tylko aby Lombardią rozrządziła, lecz aby w Wenecji przywróciła arcyksięcia. Nie mając interesu w tej negocjacji i nie należąc do wojny, mógł że rząd angielski burzyć niepodległość Wenecji lub jej niewolę choćby tylko sankcjonować? Co do mnie, poczytywałem zawsze za jeden z najhaniebniejszych z czynów w historii, ów traktat w Campo-Fomio, który przyłączył do Austrii Rzeczpospolitą wenecką. Traktatem tym kraj niepodległy, półczwarta miliona mieszkańców liczący, który wieloma przymierzami związany był z Austrią, przyznano, bez jego wiedzy i woli, cesarzom austriackim. Powtarzam, czyn ten jest niemniej hańbiący jak rozbiór Polski…” Opowiadał następnie lord John, jak Austria wbrew traktatom wpływ swój rozszerzywszy na półwyspie, wszędzie wolność burzyła, wszędzie tłumiła objawy myśli, każdemu ulepszeniu stawała na zawadzie i zarobiła w całych Włoszech na nienawiść powszechną; jak Sardynia, może popchnięta ambitnym dążeniem(?), podniosła sztandar niepodległości włoskiej, a w ostatnich latach, ufna jak się zdaje, w pomoc Cesarza Francuzów, gotowała się do otwartego z Austrią boju. Po takim wywodzie historycznym, przeszedł lord John do pytania: jaka ma być na przyszłość polityka Anglii. „Bez wątpienia, gdyby rząd tutejszy zasługiwał na zaufanie Izby narodu, strony przeciwne zmęczone krwi rozlewem, przyjęłyby chętnie z rąk jego propozycje mogące zapewnić stały pokój w Europie. Ale nie jest zdolnym do tego gabinet obecny; nie jest bowiem zdecydowany utrzymać ścisłe z Francją przymierze, od którego zależy wpływ nasz w Europie. Zapewne, powinniśmy być w najlepszych stosunkach z Austrią. Ale rady wasze, bądźcie pewni, nie zaważą u Francji, jeżeli tylko honor i godność Austrii mieć będziecie na względzie. Osłabła, powtarzam, przyjaźń nasza z Francją, toteż nie mamy powagi, jaka nam się należy w Europie.”

Mowa lorda J. Russel była ostatnim i najważniejszym głosem opozycji. Na tym samym posiedzeniu zapadła decyzja Izby, która usunąwszy torysów od władzy, przyniosła poniekąd sankcję niepodległości włoskiej. Pomimo że większość opozycyjna nie była zbyt liczną, wyrok Izby uważano powszechnie za stanowcze orzeczenie narodu. Opinia publiczna wyglądała upadku lorda Derby, widziała w nim wyobraziciela tych zasad, które w polityce europejskiej Austria reprezentuje: zużyły go ostateczne niepowodzenia armii austriackiej. – We dwa dni po dyskusji, Times w następnych słowach opowiada stan sprawy: „Daleko już od nas ta epoka, którą zamknął lord Derby swą mową nieroztropną. Dzisiaj wojna panuje, wojna której jawnym celem wypędzenie Austriaków z półwyspu. Oręż jest najwyższym sędzią sporów międzynarodowych; po klęskach jakie Austria poniosła, ani Anglia, ani Europa, nie mogą obu państw wojujących ważyć za równo. Rząd angielski mógł przypuszczać, że Austria obroni się we Włoszech, lecz przypuszczenia te, wedle których lord Derby prowadził swą politykę, upadły. Nie mniemamy przeto aby się dało od razu wypędzić Austriaków; mocarstwo wielkie, posiadające armię tak liczną, fortece tak potężne, może nie mało trudu zadać swemu przeciwnikowi. Ale bądź co bądź, Austria nie wydoła w walce z Francją. W takim stanie rzeczy, nie wątpimy, że lord Palmerston i lord J. Russel, okażą się przyjaciółmi sprawy włoskiej, bo to jest korzyścią opozycji, że może czekać na wypadki i wedle nich swój plan polityczny układać?”. W końcu z niemniejszym cynizmem dodaje tenże dziennik: „Możemy sobie zapewnić głos przeważny w układach, jeżeli będziemy sprzymierzonymi tych, co są panami kraju. Za kilka miesięcy Austria prawdopodobnie nie więcej od Prus posiadać będzie ziemi we Włoszech. Pókiśmy lękali się wojny, nie ufaliśmy Francji; dzisiaj pragniemy aby Austria ustąpiła z półwyspu. Im prędzej tym lepiej!”.

Jakby na utwierdzenie opinii angielskiej, zaraz po upadku lorda Derby, przyszła do Londynu proklamacja cesarza Napoleona do Włochów. Na stałym lądzie powitano ją z serdecznym oklaskiem i ufnością, jako jeden z najrozumniejszych i najwznioślejszych programów politycznych, które kiedykolwiek i jaki bądź rząd ogłosił. W Anglii wrażenie było niemniej silne: „Uważamy tę odezwę (pisze Daily-News), za prawdziwy objaw uczuć Napoleona III. Zapewne, litować się będą nad naszą prostotą ludzie, którzy wierzą z Talleyrandem, że mowa dana jest człowiekowi na to, aby myśl swoją ukrywał. Co do nas, my szczerości Cesarza ufamy, bo mamy wysoką opinię o jego rozumie. Napoleon odgadł epokę i oto jest klucz jego polityki. Rozumniejszy od swego stryja, uchyla się on przed opinią publiczną i tym najlepiej utwierdza potęgę i istnienie swej dynastii.” – „Jeżeli Cesarz tak będzie działał jak mówi (słowa są Timesa), to przyznajemy, że to jedyna polityka, której się trzymać powinien, wzniosła i rycerska, a przy tym skromna i prawdziwie korzystna. Zwycięstwa wojenne utrwalą jego popularność w armii, sława przywrócenia Włochów do życia doda nowego blasku imieniowi Napoleona. Świat zdziwiony przyklaśnie, wpływ Francji rozszerzy się…” a zstępując z hymnu do prostej powieści times dodaje „… jej handel na morzu Śródziemnym niezmiernie urośnie…!”

Po tygodniowym oczekiwaniu, wczorajsze dzienniki przyniosły nam nareszcie pożądaną wiadomość o utworzeniu gabinetu Palmerstona. Ministrem spraw zagranicznych jest Russel. Od dawna lord John Russel uchodził za przyjaciela Włochów; Włosi widzieli w nim swego obrońcę w parlamencie, przysyłali mu swe zażalenia, przypisywali dzieła i broszury polityczne. Przed rozpoczęciem wojny, odbył on nową podróż po Włoszech dla przekonania się o obecnym stanie kraju. Przeszłość cała go obowiązuje, a w obecnej chwili ma szerokie pole do działania. Przed kilkoma dniami powiedział już Times; „Jeżeli lord John Russel zostanie ministrem spraw zagranicznych, to ma przed sobą świetną przyszłość. Dogodniejszej pory nie znajdzie on nigdy dla okazania swoich talentów. Jeżeli potrafi oswobodzonych nauczyć roztropności, zwycięzców umiarkowania, zwyciężonych rezygnacji; jeżeli mu danym będzie znalazłszy Włochy „geograficznym wyrażeniem” zostawić je „organizmem politycznym,” zasłuży na wysokie miejsce w tej długiej liście znakomitych w sprawie włoskiej mężów. Jest to nieoceniona sposobność w życiu publicznego człowieka; bezprzykładny zbieg okoliczności przynosi ją teraz lordowi John…”. Po ogłoszeniu nominacji, tenże dziennik pisze: „Dla lorda John Russel i dla chwały Anglii pragniemy, aby lepiej poprowadził sprawę odbudowania Włoch, niż mu się dotąd udawało w dyplomacji. Być może, iż dokaże swego, doświadczeniem nauczony; w przeciwnym razie zamknie on na zawsze swój zawód!”.

Możemy więc niepłonną mieć otuchę, że nowy rząd w Anglii nie tylko nie przeszkodzi, ale sprzyjać będzie i ułatwi Cesarzowi Francuzów w szlachetnym dziele odrodzenia włoskiego. Lecz ministerium Palmerstona ma jeszcze inne, dla Włochów, dla Polski i dla świata całego niemniej ważne znaczenie. Wyraża alians Francji z Anglią, który po chwilowym osłabieniu spaja się dzisiaj na nowo, da Bóg, trwale bo skutecznie. Powiedzieliśmy nieraz, dla straży i dla postępu cywilizacji przymierze to jest niezbędne. Nie masz tak wielkiego w sprawach ludzkich dzieła, którego by te dwa narody razem nie mogły dokonać, nie masz tak groźnego nieprzyjaciela, którego by nie były zdolne wywrócić; a z drugiej strony, w obu jest uczucie sprawiedliwości tak silne i powszechne, że nawet nie da się przypuścić, aby się mogły złączyć na szkodę cywilizacji. Związane przyjaźnią, są dla siebie wzajemną rękojmią czystości swych dążeń, są bezpieczeństwem dla słabszych, są nadzieją dla uciśnionych. W obecnej chwili, mamy nadzieję, alians Francji z Anglią zapewni niepodległość Włoch, obroni świat od krwawej a bezpłodnej wojny powszechnej, – i co dla nas na pierwszym powinno być względzie, ubezpieczy cesarza Napoleona od przyjaźni z Rosją, która ani Europie ani Francji nie jest zdolna przynieść istotnej korzyści, pomimo chwilowego złudzenia, jakie sprawić może świeżo ogłoszony okólnik ks. Gorczakowa. Pomówimy o nim następnie.

IV

Jeśli kiedykolwiek czuliśmy prawdę owego filozoficznego aksiomu, że czas ma jedynie przeszłość i przyszłość a teraźniejszość jest samą tylko abstrakcją, to tym bardziej przeświadczamy się o niej teraz, gdy wypadki i wrażenia tak chyżym mijają krokiem, że nawet słowo skrzydlate nie może ich dogonić w swym biegu. Nie mieliśmy nigdy zarozumiałości przepowiadania przyszłych zdarzeń; nie mamy nawet roszczenia iść krok w krok za bieżącymi, które daleko za sobą zostawiać muszą wolno postępujące tygodniowe pismo. Chcemy tylko ułatwić sobie i czytelnikom pogląd na wypadki, które już do przeszłości a jeszcze nie do historii należą; chcemy za każdym razem oznaczyć kamienie tej „via sacra jak ją nazwał cesarz Napoleon, którędy idzie armia francuska a za nią nowa polityka narodów. W pracy naszej jesteśmy podobni do średniowiecznych kopistów, którzy w celi zamknięci i cudze traktaty przepisując, na marginesach życzenia swoje objaśniające dokładali glossy. Żadną miarą nie mogli oni wpłynąć na wartość tych dzieł, a jednak rozpowszechniając je, pragnęli myśl swoją o niej zostawić.

Lecz i w tym skromnym zadaniu znajdujemy dzisiaj trudność, gdy do naszej księgi pamięci musimy zaregestrować dwa świeże akta, a nie wiemy dobrze co przy nich na marginesie zapisać. Mamy na myśli: okólnik księcia Gorczakowa i mobilizację pruską.

Pismo rosyjskie wymierzone jest do Niemców i chce ich przekonać, że powinni – sil venio verbo – siedzieć cicho di cudzej nie mieszać się zwady. „życzeniem naszym jak większości mocarstw głównych (pisze książe Gorczakow) jest, ograniczyć dzisiaj wojnę we Włoszech, bo ją wywołały miejscowe okoliczności, i bo jedyna to jest droga do spiesznego przywrócenia pokoju. Niektóre państwa Rzeszy dążą przeciwnie do rozpowszechnienia walki, nadając jej cechę i rozmiary, które prześcignęłyby wszelką rachubę i rozlałyby na świat nieszczęścia i zdroje krwi ludzkiej. Dążenie to tym trudniej przychodzi zrozumieć, że bez względu na rękojmie, jakie Rzeszy niemieckiej złożył rząd francuski w oświadczeniach stanowczych, od głównych mocarstw przyjętych, niemieckie państwa zerwałyby w ten sposób węzły łączące je między sobą. Rzesza niemiecka jest kombinacją czysto i wyłącznie odporną. Na tych zasadach weszła ona do prawa publicznego Europy w traktacie, który i Rosja podpisała. Gdy więc rząd francuski nie dopuścił się żadnej zaczepki względem Niemców, gdy ci żadnym również przymierzem nie są obowiązani do wydania wojny Francji, Rzesza zaczepiając Francję dla samych tylko domysłów odpartych stanowczymi zaręczeniami, skrzywiłaby swą organizację i zerwałaby traktaty uświęcające jej egzystencję. Ufamy najzupełniej roztropności rządów, że zdołają wstrzymać się od postanowień, które by na własną ich zwróciły się szkodę i nie przyczyniłyby się wcale do umocnienia ich wewnętrznej posady. Gdyby jednak, czego strzeż Boże, miało stać się inaczej, to by nam przyznać w każdym razie musiano, żeśmy szczerze i otwarcie wywiązali się z powinności przyjacielskiej. A jakikolwiek byłby wypadek tych zawikłań, Cesarz mój Pan miłościwy, mając zupełną wolność działania, ze stanowiska które by zająć musiał, poszedłby tylko za interesem swego kraju i za godnością swojej korony.”

Wrażenie tej deklaracji musiało być bardzo dotkliwe z tamtej strony Renu. W swej fantastycznej polityce Niemcy marzyli, że byleby broni swej dobyli z pochew, dyktować będą światu warunki pokoju; aż oto rosyjski minister nie bez ironii przypomina im skromną rolę, jaka się właściwie Rzeczy należy. Z aktem federacyjnym w ręku „który i Rosja podpisała”, powiada on, że traktat z r. 1815, chociaż upada dla Austrii we Włoszech, nie przestaje jednak obowiązywać Niemców i nie dozwala im mieszać się do wojny, dopóki nieprzyjaciel ziemi niemieckiej nie naruszy! Tego rodzaju poszanowanie traktatów wydaje się Niemcom niewłaściwe i przesadzone. Znaczenie Rzeszy w Europie nie na traktacie opiera się, ale na potędze wojennej państw federacyjnych. Otóż, pomimo militarnej postawy Prus „dzieła Fryderyka W.”, wiadomo że jedyną prawdziwą siłą, jedyną w Niemczech wojskową potęgą, jest armia austriacka, mimo – lub może właśnie dlatego, że w niej Niemców tak mało… I to także wiadomo, że antagonizm prusko-austriacki w stosunkach wewnętrznych Rzeszy, ocalał po części dotąd znaczenie a nawet niepodległość drobnych państw niemieckich: że więc równo z upadkiem a choćby tylko z osłabieniem Austrii, środkowe i południowe Niemcy albo legnąć by musiały pod stopami pruskiej monarchii, albo francuskim i rosyjskim wpływom stanęłyby otworem. Jedno jak drugie przypuszczenie, straszne dla Rzeszy; toteż nie popełnimy żadnej omyłki sądząc, że jeśli który ustęp z noty księcia Gorczakowa trafił do przekonania Niemców, to pewno nie jego wykład praw i obowiązków Rzeszy, aczkolwiek tak logicznie skreślony, ale raczej ostatnie słowa okólnika. Właściwym to jest owemu filozoficznemu narodowi, że prawa i pryncypia swoje wysoko stawia i szeroko głosi, ale tyko dopóty, póki one nie zawadzą o jego własny interes lub też dopóki wola silniejsza nie każe mu o nich zamilczeć. Zagrożenie księcia Gorczakowa, że Niemcy wydając wojnę Francji, zwolnią Rosję z traktatów z roku 1815, zagrożenie to, chociaż nie poparte ani pożyczką ani mobilizacją, było przecież dobitnym argumentem, który bądź co bądź w umyśle, jeśli nie mieszkańców, to niektórych rządów niemieckich zaważyć musi.

Przyznać więc trzeba, że w sprawie oswobodzenia Włoch, cesarz Napoleon niezaprzeczonej od Rosji doznaje pomocy, a wobec tak niespodzianego zjawiska, każdy stawia pytanie, co mogło Rosję do tej pomocy nakłonić? Bo jeśli nietrudno jest uwierzyć w zacność polityki francuskiej, w szlachetność arcychrześcijańskiego narodu „którego interesem jest bronić sprawiedliwości w świecie cywilizowanym”, jako wyrzekł niedawno Napoleon III, toć przecież nikt o podobnym programie dla Rosji nie marzył, nikt dotąd nie przypuszczał bezinteresowności tego narodu. Owszem wierzą wszyscy, że jeśli zawarty jest w istocie alians Francji z Rosją, to musi być także przewidziana dla Rosji zapłata. Ale jaka i czyim kosztem?… Przed kilkoma tygodniami, Couriere Dimanche, w liście jakoby z Petersburga pisanym, zapowiadał niechybne powstanie Słowian i Greków tureckich, i dodawał, że na ten wypadek Francja przyjmuje interwencję rosyjską w Turcji, co większa, że przyznaje Aleksandrowi II owe prawa opieki nad chrześcijańskimi poddanymi Sułtana, o które cesarz Mikołaj tak niefortunną rozpoczął był wojnę. L’Ami de la Religion, w korespondencji datowanej „z Carskiego Sioła” utrzymuje, że oddanie tronu wołoskiego w. Ks. Konstantemu, jest warunkiem przyjaźni z Francją. Nie brak i śmielszych przypuszczeń, wedle których wszyscy Słowianie przejść mają pod berło Rosji, bo jak się wyraził niedawno pewien dziennik opozycyjny „sześćdziesiąt tysięcy Rosjan postawionych w Krakowie, wystarczy, aby tej wielkiej przemiany politycznej dokonać!” Zbytecznym z naszej strony byłoby dowodzić, że te hipotezy tak niepolityczne, więcej świadczą o imaginacji publicystów niźli o ich znajomości Wschodu, i więcej w każdym razie ukazują dążności do zniesławienia polityki Napoleona, niźli istotnej troskliwości o przyszłość świata. Jakiekolwiek na południu Europy zajść mogą wypadki, na Wschodzie, można być pewnym, polityka francuska nie rozłączy się od angielskiej. W depeszy z d. 12 maja, lord Cowley w następnych słowach zdaje sprawę z rozmowy swej z hr. Walewskim: „Na pytania moje o Turcję, hr. Walewski odpowiedział, że w sprawach tureckich Francja nie da rządowi J. K. Mości żadnego powodu niezadowolenia. P. Thouvenel odebrał rozkaz wrócić na swe miejsce wcześniej niż zamierzał, dlatego tylko, aby tym zupełniej wola cesarska spełnioną była w tej mierze. Otrzyma on instrukcję wyraźną, aby działał zgodnie z panem Bulwer, aby pod żadnym pozorem nie oddzielał się od ambasadora angielskiego, aby zdania jego zasięgał we wszystkich sprawach, jakie zdarzyć się mogą. Całymi siłami przeszkadzać on ma zamachom na osłabienie władzy Sułtana, a podobne instrukcje przesłane będą wszystkim agentom francuskim na Wschodzie. nadto, w przejeździe do Stambułu, p. Thouvenel wstąpi do Aten, aby rządowi greckiemu dać uczuć konieczność wstrzymania się od wszelkich przeciw Porcie podburzań…”

Depesza ta usunąć by, jak się zdaje, powinna obawy o przyzwolenie Francji na rosyjskie zabory na Wschodzie. A jeśliby, mimo to, zapytano nas, czy podobna, iżby Rosja bez nadziei nowych zdobyczy służyła cesarzowi Napoleonowi we Włoszech, odpowiedzielibyśmy, że i prawa bywa czasem najmniej prawdopodobną. Nie znamy obecnych widoków gabinetu petersburskiego, nic pewnego nie wiemy o jego dzisiejszych aliansach: a przecież wnosząc z samej tylko polityki rosyjskiej i opierając się na charakterze tego narodu, przypuszczamy, że system bezinteresowności, który by Rosja do czasu przyjęła, nie tylko w niczym by nie burzył jej planów odwiecznych, ale ułatwiając je na przyszłość, odpowiadałby zarazem teraźniejszym państwa wymaganiom. Długo Rosja spotykała w Austrii dwuznacznego a bardzo szkodliwego sprzymierzeńca; doznała od niej, w ciągu wojny ostatniej, ciężkiego upokorzenia; dozna stanowczej przeszkody w każdym, gdyby się udało ponowić na turcję zamachu. Osłabić zatem Austrię bez żadnego ze swej strony wysilenia; nie działając w tej chwili, przygotować działanie na później, i zemście i interesom narodu w ten sposób dogodzić: oto co na pierwszym mógłby mieć względzie rosyjski minister spraw zagranicznych. Od pokoju paryskiego spostrzegano nieraz, że Rosja wszelkimi siłami stara się pozyskać ufność Zachodu; jak grzesznik skruszony przyznaje się do dawnych błędów; nic jej nie kosztuje upokorzyć się na chwilę. Owe złagodzenie systemu rządowego, mniemana tolerancja religijna, zapowiedziane reformy liberalne, były to środki, które z równą rozgłaszała dotąd skwapliwością, jak skwapliwie korzysta dzisiaj z pory, aby zmazać z siebie niesławę zaborcy i znowu bez żadnej ofiary, nie tracąc jednego nawet ładunku, stać się niejako obrońcą uciśnionego narodu! Ta piękna w oczach Zachodu rola, musiała zaważyć w rachubach chytrego rządu, który choć panowanie swoje utrwala demoralizacją, wie ile siły moralne znaczą w naszej epoce. – Rosja na koniec grozi Rzeszy, bo spodziewa się że Prusy potrafią Niemców utrzymać na wodzy; pragnie ograniczenia wojny we Włoszech, bo sama potrzebuje pokoju. Jej finanse w nieładzie, armia w rozprzężeniu, stosunki wewnętrzne w stanie fermentacji którą może niebezpiecznie byłoby powiększać jakim bądź z zagranicy wstrząśnięciem. Z dawnych sprężyn machiny rządowej, jedną dotąd nietkniętą zachowała – dyplomację; nią też stroi się i osłania na zewnątrz, aby rozstrój wewnętrzny zasłonić. I oto, jak się domyślamy, cel i znaczenie dzisiejszej polityki rosyjskiej i okólnik księcia Gorczakowa. Kiedy po wojnie r. 1831, nieszczęścia Polski obudziły na zachodzie tyle gorących dla niej sympatii i tyle gniewu na Rosję zarazem, dyplomaci rosyjscy poczęli odgrażać się, że przyszedł czas wykonać to, czemu przeszkodziło powstanie w Warszawie, to jest porządek przywrócić we Francji. A gdy jednego z nich poufnie zapytano: czy Rosja może w istocie, po krwawym z Polską boju, zerwać się na wojnę z Francją, „nie może oczywiście, odpowiedzieć zagadnięty, i to właśnie zataić potrzeba!…”.

Bezsilność jest matką przebiegów; dowodem tego negry i kobiety, dowodem tego i Prusy. Rola którą Prusy odgrywają w Europie, jest za wielka na ich siły; stąd sytuacja ich trudna i niebezpieczna, a polityka zawsze dwulicowa. W kilka dni po ogłoszeniu dekretu mobilizacji, Gazeta Pruska, organ ministerialny, tymi słowami go tłumaczyła: „W chwili gdy wojna włoska zaczyna przybierać kierunek niebezpieczny dla prawa publicznego Europy i jej równowagi, rząd pruski mniema, że przyszła pora interwencji, aby pokój przywrócić… Mobilizacja armii, której rząd nie mógł już odkładać, jest środkiem czysto obronnym. Broni ona niepodległości Europy, która byłaby zagrożoną, gdyby nowe urządzenia przyjść miały do skutku bez zezwolenia głównych mocarstw. Prusy dla spraw im obcych nie chcą interweniować, ani dla obrony ucisku i gwałtu, ale dla wpływu swego w radach europejskich, dla honoru niemieckiej ojczyzny, dla wolności i pokoju Europy”.

Czytając z dobrą wiarą to wyjaśnienie rządowe, można by mniemać, że wojna jest już na ukończeniu; że gabinet berliński obawia się, aby Austria zwalczona z jednej strony przez Francję, zagrożona z drugiej przez Rosję, nie była dziś przypuszczoną do zawarcia pokoju na warunkach niekorzystnych dla całej Europy; że więc aby wstrzymać zbytnią przewagę zwycięzcy i zapobiec samowolnym terytorialnym urządzeniom, Prusy ze zbrojną występują mediacją! – Troskliwość ta, przyznać trzeba, jest za wczesną i wydaje się nieszczerą. Niepodobna aby Prusy nie wiedziały, że nie nadeszła jeszcze chwila rozjęcia walczących; żaden z nich nie zrobił tak wielkich wysileń i aż do ostatniej bitwy, której szczegółów ani skutków dotąd nieznamy, żaden tak ciężkich nie poniósł strat, aby pozyskać ich zgodę na jakie bądź warunki. Oswobodzenie całych Włoch północnych, jest programem polityki francuskiej, i nie zdaje się aby Napoleon chciał i mógł go odstąpić; przeciwnie Austria nie odstąpiłaby nawet już utraconych prowincji. Jeśliby obu stronom zamierzano narzucić, równie dla obu nieprzyjemne kondycje, to Prusy nie uwierzą zapewne, aby ich zbrojna mediacja, choćby i kontyngentem niemieckim poparła, zdołała nakłonić walczących do tego rodzaju upokorzenia. Dla wstrzymania dalszego rozlewu krwi, powiedzmy mimochodem, zaledwo by dziś wystarczyła interwencja całej Europy, a zwłaszcza Anglii i Rosji; tymczasem ani Anglia, ani Rosja nie spieszą z jej ofiarowaniem, i godzi się mniemać, że z nią nie wystąpią, dopóki Włochy nie będą wolnymi. Trzeba dalej przypuścić, że Prusy tylko na korzyść Austrii zechcą pośredniczyć? Choćby i tak było, jeszcze stąd nie przewidujemy nic groźnego. Nie usłuchano by ich w Londynie, odepchnięto w Paryżu, i na tym skończyłoby się dzieło pruskiej mediacji. Bo nie sądzimy aby Prusy, tak silnie dały zaprzęgnąć się do rydwanu Austrii, iżby szeregi swoje, wzorem dawnych margrafów brandenburskich, wysyłać miały pod rozkazy cesarza walczącego we Włoszech. Tej ścisłości logicznej nie obawiamy się w gabinecie berlińskim. Prusy nie troszczą się o sławę ocalenia państwa austriackiego; miała Austria dwóch zbawców, trzeciego w księciu Regencie pewno nie znajdzie!

Aby uchronić Europę od wojny powszechnej, trzy wielkie mocarstwa żądają od Prus neutralności; aby ocalić sławę i potęgę Germanii, Rzesza wzywa je do oręża. W pośrod tak sprzecznych postawionych wymagań, rząd pruski chciałby obu stronom, gdyby można, dogodzić, lecz przede wszystkim o swoim nie zapomina interesie. Chciałby od klęsk zabezpieczyć się wojennych, a o tyle przecież być wojenny, iżby militarną i polityczną objąć dyrekcją Niemiec. Wybrał drogę środkową, która ani neutralną jest ani nieprzyjazną w mniemaniu, jak uważa słusznie Dziennik Poznański, że ona pomoże mu jedność Niemiec utrzymać, a do wojny powszechnej, mimo to, nie doprowadzi.

Czas pokaże, czy rachuba ta jest trafną, i czy skutek odpowie zamiarowi. To wszakże pewna, że usposobienie ludności pruskiej już dzisiaj nie odpowiada wojennym rządu postanowieniom, i że jeżeli w południowych Niemczech z oklaskami powitano marsowe Prus przybory, to na północy sukces ich nie był tak wyraźnym. Niektóre gazety, jak Kolońska, Wezerska, Vossu, Narodowa, Publicysta, Hamburski Nowelista oświadczają się jawnie a nawet z oburzeniem, przeciw wszelkiemu przymierzu z Austrią, którego by celem było „przywrócić we Włoszech obmierzłe jarzmo cudzoziemskie” i wskutek którego „rząd pruski odegrałby znowu, jak w r. 1792, śmieszną rolę Don Quichota legityzmu”. Wprawdzie nierównie znaczniejsza liczba gazet uwielbia rząd pruski, że „umiał nareszcie podnieść się do wysokości państwa niemieckiego,” i woła, aby mu przyznać odtąd „bezwarunkowe prawo do zawiadywania siłami Rzeszy,” nie mniej przecież daje się do spostrzec, że odkąd mobilizacja pruska została nakazaną, nie ma już w Niemczech, zwłaszcza północnych, tego co dawniej do wojny zapału. I nic by też nie było dziwnego, gdyby i z własnej natury dość zimna i nowym Francuzów sukcesem ostudzona temperatura pruskiej opinii, sprowadziła pewne zwolnienie w przygotowaniach wojennych berlińskiego gabinetu…

Równocześnie z wojskiem pruskim zaczęła się mobilizować i inna kwestia, podobnie w wielostronne uwikłana trudności i na dzisiaj jeszcze zagadkowa, a która przecież za pierwszym pojawieniem się, pewne zmieszanie na giełdzie londyńskiej i na jej szacownym organie sprawiła. W artykule obszernym, Times który już pogodził się z faktami we Włoszech, trwożnym spogląda okiem na wynurzający się problem węgierski. „Donoszą nam, pisze ten dziennik, że p. Kosuth otrzymawszy wskutek wyższego rozkazu paszport francuski, wyjechał z Anglii, i że ma być użyty naprzód do działania na pułki węgierskie, w szeregach Austrii służące, a następnie, i gdyby się dało, do wywołania rewolucji w samych Węgrzech. Współcześnie otrzymujemy proklamację jenerała Klapki, ogłoszoną z kwatery głównej francuskiej. Znaczenie tych faktów jest niewątpliwe. Poza włoską granicą gotuje się szturm na państwo austriackie, i choć jeszcze nie armia francuska, to propaganda rewolucyjna, całą potęgą Francji a może i Rosji poparta, zagraża przeniesieniem wojny w odległe posiadłości Franciszka Józefa. Udawać obojętność wobec tego rozwoju polityki francusko-rosyjskiej, byłoby dzieciństwem; w dzisiejszym stanie Niemiec i ludności naddunajskiej, nowa insurekcja węgierska mogłaby od Bałtyku aż do morza Czarnego wojnę zapalić. I Słowian, i Madziarów położenie obecne jest niedogodne; jednych sympatie do Rosji, drugich nienawiść do Niemców nakłonić mogą do sprzeniewierzenia się cesarskiemu domowi. Potrafiła Austria utrzymać dotąd swoje panowanie, a w wojnie węgierskiej jedną rasę przeciw drugiej umiała pobudzić. Dzisiaj nie wiemy jakie jest usposobienie kraju węgierskiego i w samym Wiedniu nie wiedzą podobno, czy tkwią jeszcze niechęci z r. 1849, czy niewątpliwe zachęty Cara rozbudziły narodowe uczucia, czy też przeciwnie, niebezpieczeństwo całej Austrii upomniało Węgrów do lojalności, choćby tylko czasowej? Lecz jakiekolwiek byłyby ich skłonności, Węgrzy nie zdołaliby się oprzeć pokusom, które by im stawiali dwaj monarchowie, zdecydowani zburzyć cały gmach austriackiego panowania. Kiedy obaczą półwysep włoski oswobodzony od cudzoziemców, i gdy Cesarz Francuzów jawnie i otwarcie zawezwie ich do powstania jak w roku 1849, zachęta będzie zbyt silną, aby partia umiarkowana mogła skutecznie oddziaływać.

„Nikt nie jest zdolny przewidzieć, co wypadnie w przyszłym miesiącu, i czyli obietnica „ograniczenia wojny” tak często powtarzana w kwietniu, kiedy Austriacy byli jeszcze na ziemi piemonckiej, nie wyjdzie z pamięci w lipcu, gdy już na granicach ziemi włoskiej walczyć będą musieli. Aż dotąd, była to sprawa czysto włoska i ani Anglia ani Rzesza niemiecka nie miały prawa przeszkadzać wypędzeniu Austriaków z kraju, który nienawidzi ich panowania, i tym samym żadnej siły cesarstwu nie dodaje. W istocie, odkładając na bok wszelkie inne względy, prócz równowagi europejskiej, oddzielenie Włoch od Austrii nie byłoby złem samo w sobie. Jeżeli Austria jest potrzebna dla potęgi Europy środkowej, jeżeli tworzy zaporę przeciw ambicji Paryża i Petersburga, jeżeli skutkiem tego stanowiska jest sprzymierzeńcem Anglii, to daleko pewniej odda tożsame usługi, skoro przestanie panować nad pięcioma milionami niechętnych Włochów. Tak zwane sympatie austriackie w politykach angielskich nic innego nie znaczą, tylko, że ludzie ci rozumieją korzyści, które przynosi państwo silne, zajmujące pozycję geograficzną Austrii; a przecież ci sami ludzie wcale by się o to nie troszczyli, choćby cesarz austriacki miał utracić niebawem swe włoskie prowincje. – Ale żaden monarcha nie może naznaczyć granic kampanii, którą rozpoczął; żaden wódz śmiertelną toczący walkę nie przeoczy dobrowolnie środków ułatwiających zwycięstwo! Niezadowolenie Węgrów z austriackiego panowania, jest silną pokusą dla naczelnego wodza stojącego nad Mincio; „przyjaźń z Rosją” do tego właśnie prowadzi, aby podobną dywersję ułatwić: dwa tygodnie dopiero upłynęły od pierwszego zwycięstwa na ziemi lombardzkiej, a już emigranci węgierscy podburzać mają odległą nieprzyjaciela posiadłość! Ten nowy ruch słabe zapewne w Anglii zrobi wrażenie. Naród nasz chce neutralności i nie dozwoli żadnemu ministrowi wydać wojnę dla utrzymania Austriaków czy w Węgrzech, czy we Włoszech. Ale różne z tego powodu nasuwają się uwagi… Aż dotąd nie miały Prusy powodu do zaczepki; wojna nie przeszła jeszcze na ziemię niemiecką; cesarz francuski po wielekroć i uroczyście oświadczył, że innego nie ma celu, oprócz wolności Włochów, i że ani interesy ani honor Niemców niczym nie są zagrożone. Co większa, Triest nie jest blokowany i cała marynarka handlowa Austrii, kryje się bezpiecznie w tym porcie pod opieką Rzeszy. Ale jeżeli Kosuth i Klapka otrzymali upoważnienie do podburzenia Węgrów, Niemcy mogliby w tym znaleźć casus belli, i ani wątpić, że takie zwiększenie programu politycznego Napoleona, bardzo by utrudniło lokalizację wojny. Zamiary Cesarza Francuzów przez czas jakiś muszą być nieznane; najprawdopodobniej chce on tylko osłabi jenerałów austriackich, wywołując dezercję w ich pułkach. Ale możemy być pewni, że tacy ludzie jak Kossuth i Klapka nie ograniczą się do pomagania włoskiej niepodległości; ich celem nie jest osłabienie załogi Mantui i Verony, ale zapalenie powstania w Węgrzech, prawie zupełnie ogołoconych z żołnierza”.

Takie są obawy i przewidywania Timesa. Chociaż żaden z dzienników francuskich artykułu tego nie powtórzył, Constitutionnel uważał jednak za stosowne ogłosić nań odpowiedź. Zaprzecza wszelkiemu porozumieniu rządu francuskiego z wychodźcami węgierskimi; twierdzi, że sprawa włoska nie ma żadnego związku z węgierską. W krótkim swym artykule dość trafnie obala przypuszczenia Timesa, tylko na jedną jego uwagę nie odpowiada, to jest że „żaden wódz śmiertelną toczący walkę, nie może przeoczyć dobrowolnie środków ułatwiających zwycięstwo” – zwłaszcza po dokonanej pruskiej mobilizacji…