Stanisław Koźmian

Z Rzymu pod koniec jubileuszu 1900 roku

Listopad.

Zapewne nigdy jubileusz kończący stulecie, nie odbywał się w takich jak dzisiejsze warunkach i nigdy Rzym i papiestwo nie znajdowały się w takim jak dzisiejsze położeniu, w roku świętym. Te warunki, to położenie czynią doniosłym jubileusz, stawiają go na górującej wyżynie – a do tego zamyka on stulecie: ale jakie stulecie? Zastanowiwszy się nad nim mało, które było tak obfite w wielkie wypadki i wielkich ludzi, z których jeden był największym z ludzi, a zarazem mało które było w ostatecznym wyniku tak jałowym i bezskutecznym. Po wszystkich wielkich wypadkach i wielkich ludziach stulecia, dzieje świata nie postąpiły, nie rozświetliły się, raczej powiedzieć by można, że cofnęły i zaciemniły. To, co zmierzało do prawdziwie wielkiego kształtu, do wszechświatowej potęgi, do powszechności, spełzło na niczym. Tradycji starego Rzymu panowania nad światem, nie sprostało stulecie. Podjął ją, na jego początku, Napoleon na czele Francji, i on upadł i ona upadła. Panowanie nad światem rozbiło się na trzy rozłamy: Rosję, Niemcy, Anglię. Żadne z tych mocarstw nie jest w stanie, wbrew dwóm drugim, zapewnić sobie panowania nad światem i stać się Rzymem. Wszystkie trzy stoją poza jedyną powszechnością dzisiejszą, poza powszechnym Kościołem, ale liczyć się z nią muszą. A wśród tułowów wszechświatowych, jeden tylko wznosi się skończony, nietknięty czasem, ani psotą ludzką, posąg wszechświatowy – papiestwo. I papiestwo jedno święci prawdziwą stuletnią uroczystość – kończący się jubileusz roku świętego.

Ile razy zbliżam się do Rzymu, przychodzą mi na pamięć słowa Napoleona: „Le peuple Romain avait l’instinct de tout ce qui est grand ce n’est pas sans raison qu’il a conquis le monde”. Że coś tak doskonałego zarazem pomnikowego, jak państwo rzymskie: „sed debebatur, ut opinor, fatis tantæ orgio urbis, maximique secundum Deorum opes imperii principium” – mówi Liwiusz – że takie arcydzieło potęgi i polityki przecież znikło, to miesza wszelkie rachuby ludzkie, a że tylko papiestwo potrafiło uchwycić i przechować wszechświatowość Rzymu, to musi w zdumienie wprowadzić, zastanowić i przekonać, że jest coś poza rachunkiem ludzkim. Gdyby potęga Rzymu była się utrzymała, gdyby Rzym zostawszy chrześcijańskim, był do czasów naszych dzierżył panowanie nad światem, niezawodnie świat by inaczej, lepiej, piękniej, mądrzej, dostojniej wyglądał niż dzisiaj, cywilizacja byłaby do nierównie większego a prawidłowego doszła rozkwitu; bo przewodniczyłby jej majestat, kierowałaby nią władza, posiadająca dar karności i rozkazywania, a wreszcie, ponieważ lepszego kształtu, doskonalszego narzędzia wszechświatowego panowania i cywilizacji nad stary Rzym, nie było. Świat by wspanialej wyglądał, niż z owymi trzema mocarstwami, o których wyżej mowa. Szkoda, szkoda, że tak piękna a silna, tak zgododźwięczna a potężna budowa runęła. I wolę żyć w Rzymie z umarłymi niż z żyjącymi.

Nowe na forum odkrycia wciąż składają świadectwo o niespożytej tradycji, mocy, religijności i mądrości rzymskiego państwa. Polityk zatem musi ze stanowiska sztuki zawołać – szkoda! Jakby zawołał artysta, gdyby arcydzieło rzeźby greckiej rozbiło się. Ale świat potrzebował czegoś innego i jeszcze czegoś więcej i dlatego stary Rzym runął, a papiestwo stoi niewzruszone w Rzymie. I żadna inna potęga nie byłaby w stanie stworzyć takiej wszechświatowej uroczystości, jak kończący się jubileusz i żadna w duchowych, zatem powszechnych celach, nie byłaby zdołała powołać do niej ludów i żadna nie byłaby ich ujrzała zgromadzonych około siebie w kornej postawie, tak jak się je widziało i widzi w ostatnich tygodniach jubileuszu, cisnące się do stóp Papieża.

Była w tym samym, kończącym stulecie roku, inna, o której wyżej mówię, ogólnoświatowa, ale nie wszechświatowa uroczystość; bo choć na nią pospieszyły ludy chrześcijańskie i pogańskie, brakło jej piętna, które papiestwo nadawało jubileuszowi; tam było może wszystko, prócz majestatu i namaszczenia; tu majestat i namaszczenie zastąpiły wszystko.

Papiestwo znajduje się – jak już dawniej tylokrotnie, w okresie przejściowym; ale ma to do siebie, że się nigdy nie przeistacza i nigdy nie traci znamion powszechności, dziś mniej, niż kiedykolwiek. Rzym, choć jest widownią zmian, w istocie swej nie przeistacza się. W mieście tym, różne czasy, panowania, kształty, nie zatarły się wzajemnie. Piętrzą się jedne na drugich, ale nie zacierają się. Wszystkie, od najdawniejszych czasów, są namacalne, widoczne, stoją albo sterczą, ale – są! Nawet ślady barbarzyńców pozostały – zniszczenia. Stąd Rzym, to dzieje naszego świata i one są zewnętrznymi znamionami jego niespożytej wszechświatowości. Wszechświatowość jest wspólną papiestwu i Rzymowi. I dlatego jeżeli stwierdzono, że są nadludzie, to powiedzieć można, że Rzym jest nadmiastem. Stąd Goethe pisał: „Nur wird esmir immer schwerer, von meinem Aufenthalte in Rom Rechenschaft zu geben; denn wie man die See immer tiefer findet, je weiter man hineingehet, so gehet es auch mir in Betrachtung dieser Stadt”.

Wśród bankructwa wszechświatowości, jej klejnot błyszczy tylko w tiarze Papieża – w Rzymie. I dlatego to tak bardzo do umysłów i serca przemawiają słowo jubileuszowej Bulli Leona XIII. „Wierny, który potrafi, jak należy, zrozumieć, co mówią wszystkie te pomniki, czuje, że nie jest w Rzymie podobnym do podróżnego w obcym mieście; ale przeciwnie, iż przebywa we własnym kraju, i za łaską Bożą, oddali się lepszym, niż przybył”.

Niech dziś papiestwo usunie się z Rzymu, a owe słowa nie będą mogły być do niego zastosowane. Rzym byłby wtedy we wszechświecie powiatowym miastem, podczas gdy papiestwo nawet za Rzymem zachowałoby swoje znamię powszechności. W Rzymie pozostałoby wszechświatowe muzeum; ale ta muzealna wszechświatowość, bez życia, bez współczesności, byłaby martwą, byłaby przeszłością bez przyszłości. Wszechświatowość istotną, żywą i żyjącą wraz z przyszłością, zabrałoby ze sobą papiestwo.

Przebieg włoskich wypadków obrócił się już na korzyść wszechświatowości Papieża. Targnięcie się na papiestwo nie wytrzymało prób jednego pokolenia.

I mamy tu widok niezwykły! Zdumiewającą zwiędłość młodości i nadprzyrodzoną czerstwość starości.

Dziś już osądzić można, czym są, czym będą zjednoczone Włochy z Rzymem, zabranym papiestwu, jako stolicą: wątłym państwem, nieudanym szóstym mocarstwem.

Panowanie Humberta było jednym z najopłakańszych w dziejach, a tylko tragiczny zgon, może chwilowo zatrzeć pamięć jego klęsk politycznych. Zanadto on był nicością, aby wina na niego spaść miała.

Sądząc dzisiejsze Włochy, bez względu na obrażone uczucia religijne, przypatrując się im wyłącznie ze stanowiska sztuki politycznej, doznaje się uczucia ckliwego, widzi się bowiem upadek duchowy i materialny; nieuczciwość pieniężną i złą gospodarkę, brak złota i spadek papierowej monety; wielkich panów, książąt, potomków średniowiecznych baronów, może rzymskich patrycjuszów – zniszczonych, budzących politowanie, a którym własne ich pałace urągają; nędzę między ludem, który we wszystkich częściach świata szukać musi zarobku; martwe i jałowe przymierza, które przyniosły wielkie wydatki i większe jeszcze rozczarowania; dyplomatyczne porażki, zajęcie Tunisu przez Francję, to jest ujmę uczynioną Włochom na morzu Śródziemnym, jedynym, na którym mogły i powinny były się rozwinąć i znaleźć pomyślność; sromotną klęskę w Erytrei, co rozwiała złudzenia o sile wojskowej i wartości wojska, w którym żołnierz ma lepszą postawę, niż dowódca; urządzenia konstytucyjne na przemian nieczynne i bezpłodne; zewnątrz jedność, wewnątrz partykularyzm, roztrój i bezradność; osłabienie wewnętrzne i zewnętrzne; królobójstwo; monarchę z oznakami wyrodzenia się starożytnego i wielkiego rodu i królową, pochodzenia barbarzyńskiego w Rzymie! Królową, która drży wciąż o życie małżonka, który ukazuje się jedynie w otoczeniu jawnej i tajnej policji. Ten stan rzeczy zaufania wzbudzić nie może i dlatego wszystko, co w Rzymie należy do nowego porządku rzeczy, wydaje się chwiejnymi, przemijającym i od urządzeń do nazw i napisów – przylepionym.

W najcięższej chwili nowy monarcha nie umiał się zdobyć na nic innego, jak wyznanie wiary, oparte na błędach przeszłości i błędnych ustawach, których wadliwość wykazało doświadczenie, które wciąż są na łasce wszelkich wywrotowych żywiołów, które przecież tu, tak jak gdzieindziej, poczytują za dogmat nietykalne; choć to tak proste, że urządzenia, co nie dopisują zmienić lub naprawić należy. Władza zaś, gdzieś zagubiona; nie dzierży jej monarcha; nie dzierżą jej wciąż zmieniające się gabinety; nie dzierżą jej nawet Izby, nad którymi zawieszonym jest miecz niezdolności do pracy; władza zabłąkała się między ukryte czynniki, między sekciarzy, a wykonywaną jest w imię utartych recept, utartego hasła, które jest prawdziwym panem położenia.

I stało się, że zjednoczone Włochy, które miały na swoje rozkazy wszystkie środki, nic nie zbudowały; podczas gdy papiestwo wszelkich pozbawione, przechowało nietkniętą, starą wspaniałą budowę. „Dobrze robicie – rzekł Leon XIII do hr. Adama Krasińskiego – że mi składacie ofiary, bo ja z jałmużny żyję”.

Każda część zjednoczonych Włoch była w przeszłości potężniejszą, mądrzejszą, zamożniejszą, szczęśliwszą, także świetniejszą polityką i kunsztem, niż dzisiejsza całość. To najlepszy dowód, że Włochy stworzone do federacji. Ona jedna uwolnić by je mogła od ciężaru mocarstwowości jałowej; w niej jedynie rozwiązanie sprawy papiestwa i wraz z nią wszechświatowości Rzymu. Bo niech nikt nie mówi i nie myśli, aby stan obecny był i mógł się stać prawidłowym. On jest niegodziwym, niemożliwym, sztucznym. Sprostać mu mogła dotąd jedynie niespożyta siła i żywotności. Papiestwa; ale nie sprosta mu, na dłuższą metę, strona druga. Zjednoczone Włochy, obrotem jaki dały sprawie papieskie, wbiły w swe ciało miecz, a wyrwać go nie śmią! Jak stary Rzym nie byłby, czym był, gdyby był w wojnie z bogami, tak Rzym dzisiejszych, zjednoczonych Włoch nie będzie niczym, dopóki będzie w wojnie z Bogiem.

Guido Baccelli podczas uczty danej mu w tych dniach, sam przyznał, że w dziedzinie duchowej zapanował zamęt.

„Jaki jest początek – rzekł – naszych nieszczęść? Osłabienie wśród nas zamysłu moralnego; bardzo niewielu spełnia całkowicie swoje obowiązki”. I nie wiem, jak to rozumiał ten wolnomyślny uczony, ale z pewnością trafił w sam rdzeń, gdyby dodał: „należy zatem wzmocnić poczucie obowiązku, a stać by się to winno głównie szczęśliwym rozwiązaniem zadania szkolnego i religijnego”.

Odwlekanie rozwiązanie nie zmieni zadania. Papiestwo bowiem zwyciężyć tu musi, bo Rzym nie może przestać być wszechświatowym wiecznym miastem. Papiestwo zatem otrzyma należne, konieczne zadośćuczynienie, Rzym pozostanie jedyną, prawdziwą stolicą świata, a ten piękny kraj odetchnie i zazna szczęścia, bo oprze swój byt nie na zmyśleniach, ale na rzeczywistości, nie na próżności, ale na zdrowym rozsądku.

Taką pod koniec jubileuszu żywić należy otuchę, chociaż mogą przed ziszczeniem tych nadziei nastąpić srogie przejścia. A jest to wszechświatowa otucha, bo dzięki papiestwu, dotąd jeszcze wszystko, co się tu dzieje, obchodzi świat cały.

Jak potrzebną była za starego Rzymu wszechświatowa potęga, aby utorować drogę chrześcijaństwu, tak teraz jest potrzebną, aby ludzkość się odrodziła i do nowych spieszyła przeznaczeń. Do tych nowych przeznaczeń wiodą święte bramy, otwarte w tym roku przez jedyną, pozostałą wszechświatową potęgę, przez Papieża; te bramy, przez które przechodzimy, odprawiając jubileusz.

A czas już wielki, aby drogi odnalezione zostały. Gwałtownie o tym świadczy list okólny kardynała Vaughan, arcybiskupa Westminsteru, wydany z powodu pielgrzymki angielskiej, która ma tu przybyć pod koniec jubileuszu, z kardynałem na czele i księciem Narfolk, co wystąpił z gabinetu, aby walczyć w Afryce.

„Plemiona są rozwścieklone jedyne przeciw drugim. Współzawodniczące narody wysuwają się do walki, znieważając się i szydząc z siebie; wszyscy wreszcie pytają – których narodów wpływ będzie przeważającym, które górować mają nad ludzkością? Zawiść, zazdrość, nienawiść pragną zemsty; chciwość, żądza panowania i wpływu ogarnęły narody, jak zaraza, grożąca im zniweczeniem. Rządy próbowały oszacować te prądy. Zwołały naradę w Hadze i wykluczyły z niej Papieża. Ukuły środki zniszczenia, uzbroiły ludności całe. Nauczają ewangelię handlu, otwartych bram, granic wpływów i wysyłają zastępy na wojnę. Ludzie kopią namiętnie wnętrze ziemi i szukają cennego kruszcu, a przecież podatki nie wzmagają i potrzeby wciąż się zwiększają. Zagłuszeni jesteśmy odmętem sprzecznych krzyków i nie ma zgody między narodami”.

Tu w Rzymie, gdzie powszechność Papiestwa natchnęła tyle wielkich dusz, tyle wielkich umysłów i cudnych artystów, czuje się lepiej i żywiej, niż gdzieindziej, iż ona jest i będzie kordiałem.

W czasach, w których papiestwo pozbawione jest ziemskiego, na posiadaniu ziemi, opartego bytu, wszechświatowość jego przedstawia Papież już niemal nieziemski, przecież ze wszystkich monarchów najdzielniejszy, jedyny nieugięty i odważny. „Mam lat dziewięćdziesiąt jeden – rzekł Leon XIII do księcia Eustachego Sanguszki – i z tym właściwym mu pełnym ognia i majestatu poruszeniem ręki – dodał: a żyję”. Żyje i on jeden prawdziwie rządzi i króluje. A świat od niego oczekuje objawienia najżywotniejszych prawd życiowych i dlatego chętnie i radośnie powitałby już podobno gotową encyklikę „O chrześcijańskiej demokracji”. Do tego ten Papież jest wzorem Chrystusowej słodyczy i cierpliwości. Wszystko to niezwykłe, gdzie tam, nadzwyczajne!

Dnia 22 listopada było w bazylice św. Piotra przyjęcie pielgrzymki z gór Sabińskich i z rzeczypospolitej San Marino, najmniejszego w świecie państwa, którego niezależność uszanowano, podczas gdy zdeptano prawa najwyższej na tej ziemi potęgi.

Gdy okrzyki zwiastują przybycie o kościoła Ojca świętego, gdy się go w dali widzi, staje ci przed oczami najdoskonalszy od dołu do góry całokształt, od najlepszego ludzkiego, od starego Rzymu doskonalszy, bo tamten nie był na wieki wieków obliczony. Widzisz też jedynego dziś monarchę, który w swym państwie jest słuchany i umie trzymać powagę władzy.

Ale kiedy Leon XIII, który zdaje się być już ciałem świetlnym, niesiony na sedia gestatoria, raptem wstaje, podnosi się i lud błogosławi z majestatem i nadludzką prostotą – wtedy doznajesz wrażenia cudu. W tym uczuciu cudu pozostajesz zatopionym. Traci się naraz poczucie wszystkiego, co ziemskie i ogromu świątyni i niezliczonego tłumu wiernych i jego uniesień i jego okrzyków i sumptu uroczystości. Modlitwa, w którą, uklęknąwszy, zatapia się Ojciec św., przedłuża złudzenie, które bodaj czy jest złudzeniem.